niedziela, 10 sierpnia 2014

"Thirteen" Tom Hoyle















Jak to mówią: klient płaci, klient wymaga. Nawet Czytelnicy oczekują coraz więcej. Kilka lat temu dobra treść przestała wystarczać, zaczęto wymagać ładnej okładki. Z biegiem lat, co jest dość przykre, zamiast starać się o dobrą treść, wydawnictwa, a raczej graficy zaczęli się starać o coraz to lepsze okładki. Obecnie, wprowadzane są różne udziwnienia, byle tylko przyciągnąć wzrok klienta i przekonać łaknącego dobrej lektury Czytelnika, że właśnie ta opowieść będzie idealna.

Marketing zadziałał. Przechadzając się pomiędzy pólkami zapchanymi książkami, dostrzegłam coś jaskrawożółtego. Tą żółtą masą okazała się być książka "Thirteen". Można rzec, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Szatę graficzną pokochałam, opis z tyłu okładki ( "They're dying one by one" ) też mnie tknął do lektury. Dłużej się nie zastanawiając, postanowiłam kontynuować moją znajomość z "Thirteen". Radosnym krokiem podbiegłam do kasy i już po chwili debiut Toma Hoyle był mój.

Adam został adoptowany, całe życie był okłamywany przez swoich rodziców zastępczych. Wpajano mu, że urodził się w marcu. Tymczasem przyszedł na świat w sylwestrową noc, w roku dwutysięcznym. Myślicie, że jest to bez znaczenia? W tym przypadku nie. Grupa The People tropi, śledzi i zabija dzieci, które urodziły się na samym początku nowego milenium. Dwunastu z nich już pożegnało się z tym światem, pozostał do złapania jeszcze jeden. Adam jest w ogromnym niebezpieczeństwie!

Tak dla jasności: ta lektura nie była całkowitą porażką, można nawet i rzec, że była całkiem dobra. Lecz od tak zachwycającej szaty graficznej, spodziewałam się czegoś znacznie lepszego. I się przeliczyłam. Biorąc do kupy wszystkie elementy "Thirteen", książka wypada nieźle, lecz w trakcie lektury znalazłam całą masę drobnych potknięć, które troszkę mi przeszkadzały i odbierały przyjemność czytania.

Bardzo często miałam wrażenie, że wydarzenia nie są dostosowane do wieku bohaterów i vice versa. Adam oraz jego przyjaciółka - Megan -  mieli jedynie trzynaście lat, lecz autorowi nie przeszkodziło to, w stworzeniu gorącego i tragicznego romansu pomiędzy nimi. Nie wiem jak to bywa w Wielkiej Brytanii, ale u nas w Polsce raczej nie jest normalne wysyłanie trzynastolatków na festiwal muzyczny bez opieki dorosłych. Podobne sytuacje po prostu rażą w oczy, można odnieść wrażenie, że czytamy o dużo starszych nastolatkach.

Tom Hoyle posługuje się stylem debiutującego autora. Nie wiem czy każdy tak ma, ale ja, osobiście, potrafię wyczuć, kiedy mam do czynienia z debiutem. Mianowicie, na kartach powieści dużo się dzieje, lecz fabuła nie wbija w fotel, Czytelnik traktuje ją z dużą dozą obojętności. Po prostu brakuje tego czegoś, dzięki czemu książka pochłania nas do swojego świata. Podobnie było z "Thirteen". Mimo że pomysł całkiem niezły, akcja systematycznie przesuwała się do przodu, to przez znaczną część powieści i tak nie mogłam wdrożyć się w fabułę.

Mimo wyżej wymienionych mankamentów i tak jestem zdania, że "Thirteen" jest lekturą wartą polecenia. Dobrze się przy niej bawiłam, spędziłam z nią miło czas. Debiut Toma Hoyle nie jest arcydziełem, z pewnością szybko o nim zapomnę. Po polsku pewnie bym jej nie przeczytała, zwłaszcza gdyby trafiła do rąk słabego tłumacza. Lecz fakt, że poznałam ją w oryginalne zmienia moje nastawienie i moją opinię. "Thirteen" polecam osobom, które już kiedyś czytały po angielsku i mają ochotę na młodzieżówkę pełną przygód, ucieczek i misji!

11 komentarzy:

  1. O książce o dziwo nie słyszałam, a i okładka, i treść zapadłyby mi w pamięć. Może gdyby bohaterowie byliby starsi, to miałoby to prawo bytu. Szkoda, że wykonanie jednak takie, a nie inne. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsze słyszę o tej książce.
    Ale skoro mówisz, że miło spędziłaś czas to bardzo się cieszę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie niestety jakoś nie kusi treść :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż, nic nowego, że piękna okładka nie zawsze idzie w parze ze wspaniałą treścią. Faktem jest jednak, że może to irytować. Ta historia zupełnie mnie nie wciąga i nie przekonuje.

    OdpowiedzUsuń
  5. Może bym przeczytała, ale mój angielski jest...niewystarczający aby przeczytać książkę i właściwie ją odebrać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Chyba nie dla mnie. Językowo tez bym się nie porwała :]

    OdpowiedzUsuń
  7. Mój angielski jest stosunkowo słaby, więc na pewno nie będę się póki co porywać na nieprzetłumaczone książki :p

    OdpowiedzUsuń
  8. W książkach właśnie najbardziej nie lubię, gdy bohaterzy nie zachowują się/nie mówię tak jak powinni. To zawsze skazuje książkę na porażkę, według mnie.A szkoda, bo masz rację okładka przyciąga wzrok :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Przyznam, że zachęciłaś mnie do sięgnięcia po tę książkę, ale raczej poczekam, aż zostanie wydana w języku polskim albo (co pewnie nastąpi prędzej) zwiększę mój zasób angielskich słówek ;)
    Chociaż jeżeli chodzi o szatę graficzną, to jest dość niespotykana, ale bym się na tę powieść nie rzuciła, gdybym ją zobaczyła w księgarni :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Wiesz, dzisiejsi trzynastolatkowie być może tacy są, kto ich tam wie ;) A szata graficzna faktycznie cudowna, nie dziwię się, że rzuciła Ci się w oczy :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Mój język obcy jest na niskim poziomie, więc chyba sobie odpuszczę, chociaż fabuła wydaje się być ciekawa :) Obawiam się tylko tych mankamentów, które wymieniłaś w recenzji. Sama chociażby ubolewam, że rodzice nie chcą mnie puścić na jakieś ważne wydarzenie do większego miasta, a mam lat szesnaście ;_;

    OdpowiedzUsuń