Wydawać by się mogło, że motyw podróży w czasie już dawno wyszedł z mody, przez co stał się pomysłem
nieświeżym i zdecydowanie przeterminowanym. Twoje niedoczekanie, drogi Czytelniku. Pewne idee zawsze będą się
przewijały, a kreatywni autorzy, o dziwo, używając tak popularnego schematu
wciąż jeszcze potrafią czymś zaskoczyć. Głowę pełną wyobraźni ma,
niezaprzeczalnie, Alexandra Monir. Jej książki, choć traktują o podróżach w
czasie, są oryginalne i niepowtarzalne. Przynajmniej tak było z „Poza czasem”.
A jak ma się sprawa z drugim tomem o wdzięcznym tytule „Władcy czasu”? O dziwo,
jeszcze lepiej.
Do szkoły chodzi się po to, żeby chłonąć wiedzę. Przynajmniej takie jest założenie. Lecz każda uczennica wie, że w trakcie nudnej lekcji, wszystko jest bardziej frapujące, aniżeli monotonny i usypiający głos nauczyciela. Nowe buty koleżanki, modna fryzura przyjaciółki, ploteczki i flirty – no i jak tu się skupić na przyswajaniu nowej wiedzy! Sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana dla Michele. Pewnego dnia, pojawił się nowy uczeń, który przypomina jej chłopaka – Philipa Walkera – z 1910 roku! Nastolatka jest prawie pewna, że jej kochaś znalazł sposób na przeniesienie się do XXI wieku. To samo imię i nazwisko, ten sam pierścień rodowy na palcu, ten sam wygląd i takie same zainteresowania. To musi być jej Philip! Tylko… dlaczego chłopak jej nie pamięta?!
Pamiętam ten czerwcowy wieczór,
kiedy zasiadłam w babcinym ogródku i w kilka godzin pochłonęłam „Poza
czasem”. Pamiętam, jakby to było
zaledwie wczoraj. Historia wciąż na nowo rozbrzmiewa w mojej głowie, a ja nie
mogę zapomnieć o magicznych przygodach Michele. Dlatego z wielką nadzieję
otwierałam „Władców czasu”. Liczyłam na powtórkę z rozrywki, coś równie
świetnego i absorbującego. Równocześnie troszkę się bałam, bo kontynuacja
okazała się mniejsza objętościowa od poprzedniczki. Na szczęście jakość
historii okazała się satysfakcjonująca!
Kontynuacja ukazała się dopiero
dwa lata po opublikowania pierwszej części. Przez te dwie wiosny, Alexandra
Monir zdecydowanie poprawiła swój warsztat pisarski, znalazła swój własny,
nikim nieinspirowany, styl. Dzięki temu, „Władców czasu” czyta się bardzo
przyjemnie. Mocno dopracowana fabuła wciąga i nie pozwala na chwilę przerwy. W
tym tomie, Michele jest zmuszona walczyć z demonami przeszłości. Alexandra
Monir, chwała jen za to, zdecydowała się odkryć karty i pokazać Czytelnikom,
jak według niej działają podróże w czasie. Wątek ten został przedstawiony z
niemal mistrzowską precyzją. Właśnie na coś takiego czekałam, bo w „Poza
czasem” akurat ta sprawa została potraktowana po macoszemu.
We „Władcach czasu” wątek miłosny
jest zdecydowanie bardziej subtelny. Choć podobnie jak w „Poza czasem” zajmuje
dużo miejsca, jest przedstawiony doroślej i delikatniej. Prawdopodobnie jest to
spowodowane tym, że postać Michele przeszła znaczną metamorfozę. Dziewczyna
stała się doroślejsza, odważniejsza, nabrała charakteru, a przez to wyzbyła się
tych wszystkich cech, które są charakterystyczne dla rozwydrzonych nastolatek.
Już od pierwszej części widziałam potencjał w tej postaci, więc cieszę się, że
tutaj został on spełniony.
Skłamałabym pisząc, że „Władcy
czasu” są znacznie lepsi od swojej poprzedniczki. Choć Alexandra Monir napisała
tę powieść w lepszym stylu, dla mnie obie części są równie dobre. Zarówno pierwszy jak
i drugi tom, prezentują świetne historie, które na długo pozostają w pamięci
czytelnika. Tym samym, gorąco polecam Wam tę serię. Według mnie jest jedną z
lepszych, które traktują o podróżach w czasie! Temat został przedstawiony
ciekawie, bohaterowie nie irytują, a wątek miłosny nie przypomina przynajmniej
„Mody na sukces”.