środa, 3 grudnia 2014

"Złodziejka książek" Markus Zusak

















Czasami trzeba dorosnąć do jakieś powieści i przygotować się na literacką ucztę. Ja tak miałam ze "Złodziejką książek". Im bardziej byłam zewsząd zachęcana, tym bardziej odpychało mnie od tej powieści. Z drugiej strony, chciałam poznać tę historię. Sama ze sobą toczyłam ten konflikt przez parę lat, aż wreszcie - kilka tygodni temu - poczułam, że jestem gotowa na to literackie eldorado. Czy przeczytanie "Złodziejki książek" w okresie czepialstwa i - głęboko zakorzenionej - literackiej świadomości było dobrym pomysłem?

Już sam tytuł wskazuje na profesję głównej bohaterki. Liesel Meminger to dziewczynka, która wykrada książki, ażeby później móc delektować się słowem pisanym. Pośród wojennej zawieruchy, kiedy pewna jest tylko śmierć, Czytelnik poznaje Liesel, jej rodzinę adopcyjną, przyjaciół i życie.

Na osłodzenie atmosfery, najpierw wspomnę o tych elementach, które naprawdę mi się spodobały. Było ich wiele, więc wbrew temu, co napiszę później "Złodziejka książek" jest naprawdę dobrą powieścią. Czyta się ją bardzo szybko, a lektura dostarcza mocy wrażeń i emocji. Zauroczyły mnie rysowane historie, na które natknęłam się na kartach powieści. Zusak, ach... jak to Zusak ma w zwyczaju - po raz kolejny utwór broni się swoją literackością i genialnym stylem oraz językiem.

Co nietypowe, narratorem "Złodziejki książek" jest Śmierć. I to właśnie ten zabieg literacki uratował książkę. Bez żadnych wyrzutów sumienia jestem skłonna stwierdzić, że Śmierć była jedną z najlepiej wykreowanych postaci, z jaką kiedykolwiek miałam przyjemność się zetknąć! Sam pomysł na umieszczenie takiej istoty w książce - bądź co bądź - o wojnie (o tym zagadnieniu za chwilę...) jest mistrzostwem i potwierdza jedynie elokwencję i szaloną pomysłowość Zusaka. Wbrew pozorom i moim początkowym wyobrażeniom, Śmierć nie została ukazana jako wróg. Wraz z upersonifikowaniem tego stanu, nabrał on ludzkiego wymiaru i zamienił się w istotę stworzoną na kształt ludzki. Zapracowaną, zmęczoną, czasem i litościwą. I myślę, że właśnie o to Autorowi chodziło - paradoksalnie Śmierć ożywiła akcję "Złodziejki książek" oraz nadała powieści niesamowitego wydźwięku.

Nie zmienia to jednak faktu, że po przeczytaniu "Złodziejki książek" czułam swego rodzaju smutek, rozżalenie i niedosyt. Zauważyłam to już w trakcie lektury, choć dopiero po dłuższym zastanowieniu byłam w stanie nakreślić tezę. Otóż, Markus Zusak poszedł na łatwiznę. Gra na najprostszych uczuciach Czytelnika. W literaturze wyróżniam zwykle dwa rodzaje wzruszeń - te wymuszone, do których zmusza nas opisywana sytuacja i te całkowicie nienaturalne, o które w życiu bym siebie nie podejrzewała. Takie, które wynika z codziennych sytuacji, historii mogących przytrafić się każdemu. O ironio, tak rewelacyjny pisarz jak Markus Zusak posłużył się tym pierwszym, z natury gorszym, rodzajem.

Naprawdę niezwykle prosto stworzyć wzruszającą opowiastkę biorąc za czas akcji - wojnę, a za główną bohaterkę - małą dziewczynkę. To rozumie się samo przez się, że historia dostarczy Czytelnikowi wzruszeń. Lecz w uschematyzowaniu powieści, Zusak pokusił się o kolejny krok. Początkową powieść obyczajową, pisarz przekształcił w książkę o wojnie, a wszystkie opisane wartości i wzruszające sceny wynikały właśnie z faktu trwania konfliktu. To nie tak miało wyglądać. Z góry założyłam, że ten utalentowany Autor nie zrobi czegoś tak powszechnego. Liczyłam, że podąży utartymi ścieżkami, ażeby później sprytnie przemknąć w niezbadane ścieżki literackie. Tymczasem... tymczasem w pewnym momencie problemy Liesel przeszły na dalszy plan, a "Złodziejka książek" zaczęła traktować głównie o wojnie. Oczywiście, można upatrywać się tutaj przesłania - nawet najzwyklejszych ludzi w maleńkim miasteczku dotyka wojenna zaraza, lecz czy to nie sprawia, że powieść zamienia się w kolejne czytadło o wojennych problemach?

Szczerze mówiąc, myślałam że poczuję naprawdę silną więź z główną bohaterką. W końcu książkoholik książkoholika zrozumie, czyż nie? Jednakże, względem Liesel nie poczułam żadnej mięty. Zusak początkowo kreował ją na niczego nieświadomą dziewczynkę, która na określenie nazistów używa słowa "oni". I właśnie w tym tkwi problem. Bo prostsza od napisania książki o wojnie, jest tylko możliwość napisania książki o wojnie, w której główną bohaterką jest mała dziewczynka. Dawkę wzruszenia mamy zapewnioną, a Zusak nie musiał trudzić się przekazywaniem nazistowskiej ideologii. Dobrze wiecie, że historia jest moim konikiem, toteż brak historycznej wiedzy w znaczących ilościach bardzo mnie ubódł. I może są to tylko czcze gdybania, ale czy nie ambitniej by było, gdyby głównym bohaterem była osoba dorastająca na hitlerowskich wykładach, od dzieciństwa karmiona propagandą i nazistowską ideologią? Tylko... czy o ambicje tutaj Zusakowi chodziło, czy może o coś innego?

Kończąc ten treściwy wykład pragnę zauważyć, że mimo komercyjności "Złodziejki książek" i pójścia na łatwiznę, na długo zapamiętam lekturę. I choć byłam świadoma wszystkich technik manipulacyjnych, płakałam i wraz z Liesel cierpiałam oraz starałam się przetrwać wojenną zawieruchę. Zachwyciłam się kreacją Śmierci oraz - jak zawsze - mistrzowskim językiem. Bo widzicie, ze "Złodziejką książek" problem jest taki, że to nie jest zła książka - to po prostu utwór, który został napisany pod publikę. Dla ludzi, którzy za dnia mają pokerową twarz, a w zaciszu domowym wypełniają swoje serce empatią dla fikcyjnych bohaterów literackich. "Złodziejka książek" to taki typowy produkt zrobiony w dwudziestym-pierwszym wieku i przeznaczony dla ludzi z dwudziestego-pierwszego wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz