niedziela, 18 stycznia 2015

"Forever & always" Jasinda Wilder

















Nie musi to być od razu powieść epistolarna, ale lubię, kiedy lektura zawiera różne wiadomości, maile, SMS'y, notatki. Wydaje się wtedy bardziej interesująca, bogatsza, kreatywniejsza. Nawet "Cierpienia młodego Wertera" nie zmieniły mojego podejścia do tego typu formy. Dlatego widząc opis "Forever & always", który - bądź co bądź - wskazywał za gatunek powieść epistolarną, bez wahania sięgnęłam po lekturę.

W przygodzie, jaką jest odkrywanie nowych literackich perełek, staram się unikać sięgania po książki, których akcja obejmuje kilka, często i kilkanaście lat. Będę z Wami szczera, bo owijania w bawełnę nie lubię - do takiego literackiego zabiegu potrzeba talentu, umiejętności i solidnego konceptu na książkę. Dopiero z tych składników, idealnie zrównoważonych i połączonych wprawną ręką wyrobnika, może powstać coś dobrego. Dlatego nie do końca rozumiem, po kiego grzyba Jasinda Wilder - pisarka raczej mało wybitna - zdecydowała się na napisanie powieści tak obszernej pod względem czasu akcji.

Akcja rozpoczyna się w momencie, kiedy bohaterowie książki - Cade i Ever - spotykają się na obozie artystycznym. Są nastolatkami, mają czternaście, piętnaście lat. I choć Ever zmaga się ze śmiercią matki, a Cade przeczuwa, że jego życie wkrótce się zmieni, to młodzi zakochują się w sobie. Darzą siebie tym szczeniackim, nieśmiałym uczuciem, które nie ma szansy się rozwinąć, bo wyjazd się kończy. Nastolatkowie obiecują pisać do siebie listy i rozjeżdżają się, każdy w swoje strony, każdy do swoich problemów. Do kłopotów, które zmienią życie tych dwojga.

Bohaterowie wymieniają się listami przez kilka lat - raz częściej, raz rzadziej, niemniej jednak stale utrzymują ze sobą kontakt. Przez znaczną część książki Czytelnik obserwuje stan przejściowy, kiedy - pomiędzy listami - na zmianę obserwuje życie Cade'a lub Ever. Bohaterowie są narratorami własnego życia - w "Forever & always" zastosowano narrację pierwszoosobową, co dostarcza emocji i wrażeń. Właściwa akcja, choć z  bólem serca używam tego określenia, rozpoczyna się dopiero pod koniec lektury, kiedy nasi bohaterowie mają już dwadzieścia lat na karku, studiują i przymierzają się do rozpoczęcia swojego dorosłego, odpowiedzialnego życia.

Dlaczego z bólem serca wspominam o właściwej akcji? Przez większość książki odczuwałam ten stan napięcia, czekałam na to, co nieuchronne,  a w międzyczasie obserwowałam losy bohaterów, z którymi - o dziwo - całkiem się zżyłam. Lecz kiedy nadeszła ta "właściwa akcja"... cóż, podeszłam do lustra i z wahaniem sprawdziłam, czy aby na pewno nie zamieniłam się w tę jedną z gospodyń domowych 50+, która pomiędzy lepieniem pierogów, z nieskrywaną przyjemnością, podczytuje Grey'a.

Właściwa akcja to dwa rozdziały ze scenami erotycznymi. Sam pomysł na to, żeby umieścić tak ostre sceny w tak uroczej i pięknej lekturze, był absurdalny i zupełnie nierealistyczny. One kompletnie nie pasowały do książki, nie w sytuacji, kiedy bohaterowie ostatni raz widzieli się sześć lat temu i zamienili ze sobą zaledwie parę słów.

"Forever & always" miało naprawdę duży potencjał. I bez względu na wszystko - ta historia naprawdę mi się podobała. Była przewidywalna, choć niezwykle urocza i wzruszająca. Polubiłam bohaterów, a poznawanie ich losów było dla mnie całkiem dobrą literacką przygodą. Najbardziej boli mnie to, że ta książka naprawdę niczym sobie nie zasłużyła na tak słaby, pełen potocyzmów język oraz na tyle, nierealnych, zbyt ostrych scen erotycznych, które za nic nie pasowały do reszty powieści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz