„-Istnieją rzeczy, na które nie można się napatrzeć do syta.”
Na dworze ponad 30 stopni Celsjusza, w domu niewiele
chłodniej. Ubrania przylepiają się do spoconej skóry. Starasz się czytać
książkę, lecz nie możesz skupić się na treści. Co i rusz pijesz łyk wody, lecz
i tak czujesz się trochę słabo. Jeszcze godzina i pójdziesz na plażę ze
znajomymi, zanurzysz się w tej chłodnej wodzie. A wtedy już nic nie będzie się
liczyć. Będziesz tylko ty i woda, która obejmuje cię chłodnym, odświeżającym
ramieniem. Woda, której tak bardzo się
boisz niesie za sobą wolność i rozmowę. Tak, nie przesłyszałeś się.
Rozmowę… bo czym innym jest ten morza szept?
Ten rok Elodie nie może zaliczyć do udanych. Zakopała w
ziemi swojego ojca i dalej nie może się pozbierać. Tato dziewczyny zginął w
wypadku samochodowym i mimo, że minęło sporo czasu ból po stracie pozostał.
Zrozpaczona matka podejmuje decyzję- zmiana środowiska będzie dla nastolatki
najlepsza. Elodie opuszcza Lubekę i udaje się do swojej ciotecznej babci-
Grace- ażeby przez jakiś czas odkrywać
uroki wyspy Guernsey. Pierwsze dni mijają beztrosko, lecz początkowa sielanka w
towarzystwie Ruby mija, kiedy dziewczyna słyszy przerażającą przepowiednię, a
kilka dni później na wyspie zostaje zamordowana dziewczyna. Jak się domyślacie
to jeszcze nie koniec. Zabawa dopiero się zaczyna…
„P-pchamy się w kosmos, żeby szukać ufoludków. Przy tym nie ogarniamy
nawet naszej własnej planety. N-nie zadajemy sobie t-trudu, żeby ją dokładnie
zbadać i zrozumieć. Myślę, że w-wiem, d-dlaczego. Nie chcemy się temu
przyglądać, żeby nie dostrzec, jaką szkodę w rz-rzeczywistości wyrządzamy.”
Patricia Schroder studiowała projektowanie tkanin i przez
kilka lat pracowała w tym zawodzie. Kiedy na świat przyszły jej dzieci, wraz z
rodziną i koszem pełnym kotów przeprowadziła się nad morze. Bezkres i spokój
północnofryzyjskich polderów uskrzydliły jej fantazję i zaczęła pisać. Obecnie
należy do najbardziej znanych autorów literatury dziecięco-młodzieżowej, a jej
powieści zostały przetłumaczone na wiele języków.
Pierwsze wrażenie- fenomenalne, ale nie ma co się dziwić,
bo najpierw spojrzałam na okładkę, która
jest wspaniała. Później był opis, który już tak nie zachwycił, bo na dzień
dobry zaznajomiono nas z Gordian’em, którego to szanowna osoba pojawia się dopiero
w połowie powieści- jak dla mnie zwyczajny spojler. Fabuła skojarzyła mi się z powieścią „Syrena”
Tricii Rayburn (za wolny Internet żeby sprawdzić pisownię, mam nadzieję, że nie
przekręciłam nazwiska), którą lubię, ale jakoś nie miałam ochoty na powtórkę z
rozrywki. Troszkę mnie znacie i wiecie, że jestem wniebowzięta, kiedy w książce
pojawia się coś nowego. I uwierzycie czy nie, ale mimo moich obaw tak właśnie
było! W książce pojawiły się istoty, o których jeszcze nigdy nie czytałam, a
które bardzo mi się spodobały! Nie chcę Wam odbierać frajdy z lektury, więc w
przeciwieństwie do innych recenzentów, którzy spisali obszerną charakterystykę
morskich stworzonek, ja tego robić nie będę, chyba nie macie mi za złe, że nie
będę Wam tutaj spolerować. Im dalej w
las, tym… No właśnie! W przypadku powieści „Morza szept” tym ciekawiej! Wraz z
główną bohaterką przeżywamy wielką miłość, prowadzimy własne śledztwo w sprawie
morderstwa i spędzamy czas z przyjaciółką!
Ja tu wam roztaczam taką kolorową wizję, zachęcam, mówię, że
powieść ciekawa, ale bez wad się niestety nie obyło. „Morza szept” tworzy dość
specyficzną mieszankę- raz jest brutalnie i strasznie, a raz słodko i
ckliwie. O ile wątek z zabójstwami,
mini- śledztwo i odkrywanie tożsamości morskich istot mi nie przeszkadzało, o
tyle romans to dla mnie żenada. Momentami miałam wrażenie, że czytam
podrzędnego harlequina. Gordian ( o którym nie powinnam pisać, ale skoro mamy
tę postać w opisie, to i ja coś wam powiem)
widziany moimi oczami był fałszywy, dziwny i po prostu za nic w świecie
nie mogłam się do tej postaci przekonać. Za to Cyril… Ach! On był moim księciem
z bajki- tajemniczy i pełny uroku dojrzały nastolatek. Za każdym razem kiedy Elodie kręciła swoim
kapryśnym noskiem na jego widok miałam ochotę krzyczeć: „No umów się z nim
idiotko! Zrób coś!” . Nawiązując już do głównej bohaterki to mam do niej dość
mieszane uczucia. Nie mam pojęcia dlaczego, ale przypominała mi ona Bellę ze
Zmierzchu- na szczęście tylko momentami, kiedy okazywała się bezmyślną,
nieodpowiedzialną nastolatką. Bo tak normalnie to nie dawała mi powodów do
narzekań, czasami tylko chorowała na syndrom zdziecinniałej, zgłupiałej do
reszty nastolatki.
Podsumowując, „Morza szept” nie jest lektura idealną. Ma parę niedociągnięć, kilka momentów jest
ewidentnie do poprawki/ usunięcia. Nie jest to lektura typowo wakacyjna, mimo
lekkiego i prostego języka zmusza nas do refleksji nad pewnymi tematami. Pierwsze wrażenie było bardzo dobre, ostatnie
również, z czego ogromnie się cieszę. Z lekturą świetnie się bawiłam i myślę,
że każdy, kto ma ochotę na oryginalną lekturę powinien wraz z Elodie udać się
na wyspę Guernsey!
MOJA OCENA:
7/10
Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Dreams!
