Są chwile, które ciężko uchwycić. Sfotografowanie ruchliwej pszczółki siedzącej na kwiatku graniczy z cudem. Tak samo uchwycenie startującego biegacza lub innego sportowca. Chwile pełne napięcia i emocji mijają bardzo szybko. Chwile są ulotne. Jak ulotka. A czy zastanawialiście się kiedyś jak nazwać moment między teraz a wiecznością? Czy w ogóle istnieje coś takiego? Jeśli jesteście ciekawi przemyślcie to. I nie liczcie, że Marie Lucas w swojej książce zgłębi ten problem. Tytuł niejednego sprowadzi na manowce. Manowce pełne igieł i chaszczy, które są nie do przejścia.
Lubię serię Poza czasem. Co prawda nie mogę się poszczycić znajomością wszystkich tytułów z tej kolekcji, lecz te, które już czytałam cenię sobie i wspominam bardzo miło. Na "Miedzy teraz a wiecznością" oczekiwałam z niecierpliwością, a na okładkę wręcz nie mogłam się napatrzeć. Teraz już wiem, że treść oprawiona w ten różowy grzbiet jest ucieleśnieniem zła i literackiego kiczu.
Bardziej schematycznie już być nie mogło. Julia właśnie rozpoczyna nowe życia w zupełnie nowym miejscu. Po śmierci ojca straciła majątek i dawną siebie, a razem z matką przeniosła się do niewielkiego mieszkanka na dziesiątym piętrze okropnego, szaroburego bloku. Już od pierwszego dnia szkoły wiąże się z Feliksem, który okazuje się być chłopakiem (prawie) idealnym. Przystojny, popularny i bogaty - ucieleśnienie jej dawnego życia. Czego chcieć więcej? No tak, jasności myśli. Przecież jest jeszcze Niki, który przyciąga spojrzenie Julii niczym magnes.
Nie wiem od czego zacząć. Nie wiem jak napisać, żeby nie powiedzieć parę słów za dużo. Spróbuję nadać tej wypowiedzi łagodny charakter. Podkreślam: spróbuję. Niczego nie obiecuję, bo "Między teraz a wiecznością" nie tylko mnie rozczarowało. Ta książka uwolniła wszystkie moje pokłady negatywnych emocji, sprawiła że miałam ochotę rzucać przedmiotami o ścianę, a w gorszych momentach byłam gotowa kogoś zabić. Najlepiej samą autorkę. Za to, że stworzyła coś tak słabego.
Powiem to otwarcie - Julia jest idiotką. Naprawdę nie mam pojęcia na kim wzorowała się autorka. Chyba na orangutanie z zoo. Nasza bohaterka ma szesnaście lat i jest kompletną nogą z angielskiego - okay, to jeszcze jestem w stanie zrozumieć, nie każdy musi być geniuszem. Ale żeby nie wiedzieć co to są czasowniki modalne lub zamiast tłumaczyć pytania na angielski (jako zadanie na lekcji) odpowiadać na nie w rodzimym języku?! No ludzie, błagam. Julia miała mózg pięciolatka (o ile w ogóle coś w tej głowie miała), a popęd seksualny niczym pani spod latarni. Marie Lucas przedstawiła młodzież w krzywym zwierciadle, a ja - jako szesnastolatka - czuję się w tym momencie obrażona. Chore jest dla mnie to, że Julia uprawiała seks po zaledwie kilku tygodniach znajomości, która dodatkowo była okraszona sprzeczkami i zazdrością. Nie mogę zrozumieć jak nastolatka mogła kochać się z chłopakiem w miejscu publicznym. Ja jestem staroświecka, a może to autorka naoglądała się za dużo niemieckiej wersji "Warsaw shore"? Stawiałabym to drugie.
Historia opowiedziana jest w formie narracji pierwszoosobowej, przez co od Julii nie możemy się odczepić nawet na chwilę. Już na piętnastej stronie bohaterka stwierdza "Jak mówiłam pisanie nie należy do moich mocnych stron (..)". O matulu, czyżby znalazł się tu wątek autobiograficzny? Najwyraźniej, bo "Między teraz a wiecznością" to wzorcowy przykład jak nie należy pisać. Błędy stylistyczne, krótkie i często niespójne zdania, a przede wszystkim brak jakiejkolwiek akcji. Niby powieść skupia się na odzyskaniu majątku, jednakże Julia niewiele robi w tym kierunku. No tak, w końcu decyzja z którym chłopakiem się dzisiaj kochać, sama się nie podejmie.
Jedynym punktem, który mi się spodobał jest wątek duchów. Jeszcze za młodu (powiedziała szesnastolatka), wraz z moją koleżanką, parałyśmy się tematami spirytystycznymi. Życie po śmierci zostało tu przedstawione bardzo ciekawie, niestety takich mrocznych scen było za mało, przez co ginęły w tłumie pocałunków i miłosnych dylematów.
"Między teraz a wiecznością" to powieść tak głupia, że aż śmieszna. Czasami przychodziły momenty w których śmiałam się do rozpuku. Bo i co miałam robić? Płakać, że czytam tak tragiczną książkę? Śmiech jest lekarstwem na wszystko, również i w tym przypadku pomógł mi przetrwać. Niemniej jednak nie popełniajcie tego samego błędu co ja. Lepiej trzymać się od tej książki z daleka. Bardzo, ale to bardzo daleka. Życzę sobie ( i Wam też, ale przede wszystkim sobie) mniej tak fatalnych lektur, po których tracę wiarę nie tylko w literaturę młodzieżową, ale i w całą ludzkość.
Nieudane spotkanie z Julią umożliwiło mi wydawnictwo Egmont!