Jest wiele różnych odmian
szczęścia. Każdy ma swoją własną definicję tego słowa. Dla mnie szczęściem jest
chociażby wieczór taki jak dziś. Upragnione i długo wyczekiwane ferie zimowe,
gdzieś na końcu świata w zaśnieżonej Austrii, siedzę sobie, maczam karmelowe
holenderskie ciasteczka w owocowej herbacie i delektuję się tym jakże
wykwintnym posiłkiem. Przymierzam się do pisania recenzji, rozmyślam, marzę i
planuję. Jedynie męczący katar i dokuczliwy ból zatok mi przeszkadza. Ale cóż –
tak to już w życiu bywa. Moje skromne szesnastoletnie życie nauczyło mnie i nieraz
udowodniło, że nie ma czegoś takiego jak pełnia szczęścia. Dlatego też każdą
chwilę, zbliżoną do takowego stanu należy doceniać. Trzeba cieszyć się nawet z
najbanalniejszych spraw, błahostek, które nie mają dużego znaczenia. Chwila
relaksu z książką, zwycięstwo ulubionego skoczka narciarskiego, kawa i
ploteczki z przyjaciółką, głupie rozmowy na portalu społecznościowym, spacer z
psem przy zachodzie słońca, lody o smaku
cytrynowym, pisanie recenzji, kiedy wena dopisuje, a w głowie przesuwają ci się
trybiki z pomysłami na nowy akapit, targi książki, wyjazdy, spotkania. Właśnie
tak wygląda szczęście.
Ellie to siedemnastoletnia
mieszkanka małej, nadmorskiej miejscowości w stanie Maine. Praktycznie nigdy
nie wyściubiła nosa poza niewielką mieścinę, która poza sezonem zieje pustką, a
w wakacje zamienia się w nadmorski kurort odwiedzany przez familie. Nastolatka
nienawidzi lata – właśnie z powodu turystów. A w tym roku ma być jeszcze
gorzej! Do miasteczka ma przybyć ekipa filmowa, a to oznacza pojawienie się
naburmuszonych gwiazd, zabieganych reżyserów oraz całego tłumu dziennikarzy. Do
tego problemy, problemy i jeszcze raz problemy. Jak dobrze, że dziewczyna może
liczyć na szczere rozmowy z mamą, przyjaciółką – Quinn oraz z nim… pewnym
chłopakiem, od którego pewnego dnia przez pomyłkę dostała emaila. Od tej pory
codziennie ze sobą rozmawiają i mimo, że nigdy się nie widzieli i nic nie
wskazuje, żeby ten stan rzeczy się zmienił, świadomość, że gdzieś na zachodnim
wybrzeżu mieszka jej towarzysz broni, dodaje siły dziewczynie. Młodzi nie znają nawet swoich imion, nie
znają swoich sekretów, oprócz zabawnych anegdotek z dzieciństwa i rozmów o
niczym, praktycznie nic o sobie nie wiedzą. Czy taka znajomość ma szansę
przetrwać nie tylko w Internecie, ale również i w prawdziwym życiu?
„- Witaj – powiedział, na co ona się uśmiechnęła.
- Dzień dobry.
- Tak – przyznał. – Jest naprawdę dobry.”
Pióra Jennifer E. Smith miałam
okazję skosztować przy okazji lektury „Serca w chmurach”. Powieść zapamiętałam
jako lekkie i wciągające czytadło na jeden wieczór, ot taka cieniutka –
niewielka objętościowo książeczka. Więc możesz sobie, kochany Czytelniku,
wyobrazić moje zdziwienie, kiedy to rozrywając kopertę, moim oczom ukazała się
sporych rozmiarów powieść (oczywiście w porównaniu do „Serca w chmurach”, bo
przy innych książkach jej grubość jest normalna). Stwierdziłam, że jej lektura
umili mi parę dni odpoczynku feryjnego. Nic z tych rzeczy! Powieść połknęłam w
trybie ekspresowym – o poranku zaczęłam, przejeździłam cały dzień na nartach,
wróciłam i czytałam, wstał nowy dzień, a ja z żalem wypisanym na twarzy
skończyłam przygodę z książką. Dodam, że w nocy spałam jak przykładna
nastolatka. Można tu winić maile, które zajmują parędziesiąt stron, a jeden
czyta się przez sekundę, może dwie. Lecz to szybka i wciągająca fabuła w
największym stopniu przyczyniła się do tego, że moje myśli wciąż krążyły wokół
bohaterów. Akcja, która została spisana w narracji trzecio osobowej, z punktu
widzenia zarówno Ellie jak i tajemniczego chłopaka, wciąga do reszty, a
wszystkie komplikacje i tragizm sytuacji tylko przyciągają nas do lektury
niczym magnez i nie pozwalają oderwać się choć na chwilę!
Niezaprzeczalnym atutem są
bohaterowie. Ellie jako rudowłosa nastolatka kochająca poezję od razu
przypomniała mi Anię z Zielonego Wzgórza! Obie dziewczynki były marzycielkami,
zmagały się z jakimiś problemami. Za to celowe lub całkiem podświadome
nawiązanie do piegowatej dziewczynki wykreowanej przez Montgomery z całego
serca dziękuję Pani Smith. Dzięki temu Ellie jest postacią, która na długo
zapadnie mi w pamięć i zapisze się na kartach mej książkowej wędrówki. Jeżeli
chodzi o młodzieńca również zyskał on moją przychylność. Był uroczym
romantykiem, młodym mężczyzną, którego chciałoby się mieć u swego boku.
Zauważyliście, że nie zdradzam jego imienia? Robię to celowo – nawet w opisie nie
pojawiają się dane nastolatka, a nie mam zwyczaju psuć Wam – potencjalnym
czytelnikom tejże lektury – zabawy przy odkrywaniu tożsamości chłopaka.
„Tak wygląda szczęście” to urocza
opowieść o inspirującym tytule. O ile polski tytuł poprzedniej powieści autorki,
ma wspólnego z oryginalnym tyle co ja z baletem, o tyle tutaj wydawnictwo
poszło po rozum do głowy i po prostu najzwyczajniej w świecie przetłumaczyło
oryginalny tytuł. Dziękuję! Na podstawie samej nazwy czytadła można wysnuć
niesamowite opowieści, urządzić gorącą dyskusję, namalować obraz, sfotografować
coś, co nam się podoba. Lub po prostu
przeczytać książkę. Przecież dla nas – moli książkowych – właśnie tak wygląda
szczęście. Kawał dobrej lektury, ulubiony napój i jakaś przekąska. W taką wizję
idealnie wpasowuje się najnowsza powieść Jennifer E. Smith, którą polecam
każdej kobiecie – zarówno tej młodszej jak i starszej. Polecam ja i poleca moja
mama, która właśnie kończy czytać tę powieść i jest nią po prostu oczarowana!
MOJA OCENA:
8/10
Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu bukowy las!
