W ten środowy wieczór prezentuję
Wam kolejny post z serii środowe wieczorki. Tym razem przechodzimy do tematyki
związanej z blogosferą, co mam nadzieję, Was ucieszy. Mianowicie dzisiaj chciałabym wyrazić swoje
niezbyt pochlebne zdanie na temat wyzwań czytelniczych. W dość krótkim tekście
przekażę to, co przekazać od dawna chciałam. I choć pewnie wielu z Was się ze
mną nie zgodzi (zapewne będą to autorzy takich wyzwań) to cieszę się, że
zabieram głos w tej sprawie. Więc jeśli uważasz, że wyzwania czytelnicze to cud
miód i orzeszki nawet nie czytaj tego tekstu, szkoda twojego cennego czasu.
Jeżeli, natomiast, chcesz poznać moje zdanie, serdecznie zapraszam!
Może zacznijmy od tego, co to jest wyzwanie czytelnicze. Szczerze powiedziawszy – nie mam zielonego pojęcia! Z tego co zdążyłam zauważyć, chodzi o to, żeby przeczytać jak najwięcej książek o danej tematyce. Coś w rodzaju konkursu, tyle że nagrodą jest samozadowolenie i gratulacje osoby, która prowadzi wyzwanie. Dla mnie całkowity bezsens. Jeszcze jakby wygrywałoby się jakieś książki, czy inne nagrody zrozumiałabym popularność wyzwań czytelniczych. Ale nie rozumiem. Więc jakby dobra duszyczka szepnęła o co chodzi to byłoby ekstra. Ciężko jest brać udział w czymś, w czym nie widzi się sensu, toteż pod żadnym wyzwaniem czytelniczym nie zobaczycie mojego imienia i nazwiska. Wyjątek stanowi wyzwanie organizowane przez portal goodreads, gdzie użytkownik zakłada, ile książek przeczyta w danym roku. Następnie, dodając książkę z odpowiednią datą na półkę „przeczytane”, czytadło jest doliczane do wyzwania i w takim fajnym okienku pokazuje, ile już książek przeczytałeś. Lecz ta zabawa służy mi jedynie jako licznik przeczytanych książek – na goodreads zaznaczam każdą przeczytaną lekturę, nieważne czy zrecenzowaną, czy nie. Dzięki temu, przy podsumowaniu roku, nie będę musiała wykonywać karkołomnych obliczeń, ażeby ustalić, ile lektur pochłonęłam. I tylko tyle. Więcej wyzwań do szczęścia mi nie potrzeba.
Kiedyś na dwadzieścia blogów na
jednym było wyzwanie. Teraz jest ono praktycznie na każdym. Początkujący, czy
doświadczony blogger, z pomysłem lub bez – nieważne! Liczy się tylko to, że po
prawej lub lewej stronie (no dobra jeszcze na górze lub na dole) umiejscowiony
jest banerek z tytułem wypisanym caps lockiem „Moje autorskie wyzwanie,
zapraszam”. Bo w dzisiejszych czasach,
wyzwania czytelnicze to nabijanie popularności. No nie oszukujmy się, wystarczy
że jeden z drugim pod recenzją wklei banerek, a już ktoś wejdzie i statystyki pójdą
w górę. Żeby chociaż te wyzwania były ciekawe.
A nie są. Na palcach jednej ręki mogę policzyć takie, które są
intrygujące, można w nie wpisać sporo książek, ale nie wszystkie. Cała reszta
to wyzwania podobne do siebie nawzajem lub kompletnie bezsensowne – albo można
do nich wpisać każdą powieść, albo lektur, które łapią się do wyzwania jest
zaledwie kilka. Więc po co i na co wyzwania czytelnicze dwoić i troić? Czemu w
większości z nas jest potrzeba udowadniania, że jesteśmy najlepsi, przeczytamy
najwięcej książek o danej tematyce? Przecież czytanie ma być zabawą, a nie
wyścigiem. Jak ktoś szuka presji i szybkości niech opuści blogosferę, zmieni
zawód, nie wiem, cokolwiek.
W moim skromnym mniemaniu
wyznania są już passe. Widząc bloga,
gdzie pod każdą recenzją umieszczony jest link do wyzwania, a po prawej stronie
wisi trylion banerków stronę opuszczam jak najszybciej i nawet na nią nie
wracam. Wchodząc pod koniec miesiąca na główną stronę bloggera i widząc w
blogrollu paręnaście postów z serii „Podsumowanie wyzwania- styczeń 2014” mam
ochotę wyrzucić laptopa przez okno. Jest tyle młodych i starszych blogów z
potencjałem, które są skazane na porażkę, przez założenie durnego wyzwania. Nie
wiem jak wy postrzegacie takich bloggerów, ale w moich oczach maleją do
wielkości krasnoludka. Pamiętajcie, kochani piszący, że wyzwanie czytelnicze,
nie świadczy o Waszej sile i potędze, a pisanie, że założyliście wyzwanie, bo
teraz każdy wyzwanie prowadzi jest po prostu śmieszne. Chcąc być oryginalnym
wymyślcie jakiś fajny, autorski cykl i twórzcie już kolejnego wyzwania. Amen.
Tyle w temacie. Serdecznie dziękuję za uwagę.