Narciarstwo to sport, który
wymaga czasu, poświęceń i wielu pokładów energii. Narciarstwo jest dyscypliną
dość trudną i o ile podstawy załapie każdy głupi, o tyle doskonalenie techniki
jest już trochę cięższe. Narciarstwo uczy nas pokory, a przede wszystkim
wytrzymałości i odporności na ekstremalne warunki. Dwadzieścia stopni na
minusie, porywisty wiatr, śnieżyca, czy mgła - prawdziwego narciarza nic nie
zatrzyma. Sport ten jest dyscypliną dość
popularną, nawet w naszym kraju, wśród naszego rozleniwionego społeczeństwa.
Tysiące, a może nawet i setki tysięcy fanów białego szaleństwa w weekend lub
podczas ferii zimowych rusza na stok, ażeby nacieszyć się białym puchem i
spędzić parę godzin na świeżym powietrzu, z dala od samochodowych spalin i
miastowych dymów. A jednak, nie jest to sport taki jak skoki, bądź biegi
narciarskie, gdzie mamy medalistów i zawodników światowej rangi. Puchar świata
w narciarstwie alpejskim jest zdominowany przez Austriaków i Amerykanów. A nasi
rodacy też zajmują w tej dyscyplinie pierwsze miejsca. Szkoda tylko, że od
końca.
Bode Miller. Kto para się
narciarstwem tak jak ja, na pewno słyszał to nazwisko. Amerykanin ze swoim
własnym stylem jazdy, swego czasu triumfował w Pucharze Świata, zdobył też
srebrne medale na igrzyskach w Salt Lake City. Człowiek z zasadami, który
potrafi zaintrygować i zainspirować. W 2005 roku, czyli w okresie jego
największej popularności wydał autobiografię. U nas, w Polsce, książka pojawiła
się na księgarnianych półkach dopiero parę tygodni temu. Lecz lepiej późno niż
wcale, prawda?
„Żeby do kogoś dotrzeć, trzeba go najpierw poznać.”
Ciężko jest recenzować biografie
lub autobiografie. Elementy, które zwykle są omawiane – fabuła, akcja i bohaterowie
– tutaj odpadają. A pisać o czymś trzeba. Mogłabym zwyczajnie streścić książkę,
lecz nie miałoby to większego sensu. W końcu mam Was zachęcić, ewentualnie
zniechęcić do przeczytania danej lektury, a nie sprawić, że poznacie całą
fabułę, w tym przypadku całe dzieciństwo i trochę dorosłego życia narciarza.
Więc owa recenzja, a raczej luźna opinia i czcze gadanie, będzie o wszystkim.
Trochę o mojej przygodzie z nartami, trochę o samej książce, jej wykonaniu i
wszystkich błędach w niej zawartych. Nie zabraknie też omówienia zalety i
oceny. Tak więc zapraszam!
Moja przygoda z narciarstwem
rozpoczęła się w roku 2004. Jako mała siedmiolatka wraz z moją koleżanką i
naszymi mamami rozpoczęłyśmy naukę. Szło kulawo, z roku na rok coraz lepiej.
Jeździłam w prawie każdy weekend, a mój „styl” ewaluował do tego stopnia, że
jako gimnazjalistka wyjeżdżałam z familią i znajomymi na obozy szkoleniowe.
Łyknęłam techniki, dopracowałam ją z pomocą niezastąpionego rodziciela, a jazda
zaczęła przynosić radość. Nawet nie pamiętam momentu, kiedy pokochałam ten
sport. Choć bywa ciężko – mróz, mgła, ból nóg, czasami też i upadki. Jak w
życiu – raz lepiej, a raz gorzej. Parę lat temu zaczęłam namiętnie oglądać
zawody pucharu świata, więc nazwisko Miller jest mi znane. Mimo, że od zawsze
kibicuję Austriakom to jego postać mnie zaintrygowała. Kiedy ujrzałam zapowiedź
tej autobiografii wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć. Pełna pozytywnych
przeczuć rozpoczęłam lekturę i już od początku towarzyszyło mi uczucie
rozczarowania. Bo miało być fenomenalnie, a wyszło trochę średniawo.
Największym mankamentem tej
książki jest brak chronologii. Próbowałam na siłę się jej doszukiwać, co tylko
utrudniło mi lekturę. Bode Miller miesza z wydarzeniami – z okresu dzieciństwa
przechodzi do dorosłości, po czym znowu wraca do czasów, kiedy był małym
bachorem. Dla mnie wydarzenia opisane w biografii muszą być ułożone
chronologicznie. I koniec kropka. Jeśli książka nie spełnia tego warunku,
według mnie, jest skazana na porażkę. Kolejnym minusem jest treść. Może i nie
wszystko mi się nie spodobało, lecz liczyłam na to, że więcej będzie o stylu i
samej jeździe. A Czytelnik ma do czynienia z dzieciństwem narciarza (swoją
drogą świetna sprawa, też bym tak chciała!) i jego życiem. Nie jest to tak do
końca złe, ale nie tego oczekiwałam. Na domiar złego niektóre frazesy są cały
czas powtarzane, w kółko omawiane jest to samo. Jak widzicie, moi drodzy, nie jest tak
kolorowo i wesoło. Na niecałych 250. stronach znalazło się sporo błędów i
elementów, które zawiodły moje oczekiwania.
Lecz „Autobiografia wariata” to
przede wszystkim książka pełna humoru. Już sam tytuł wskazuje na to, że przy
tym czytadle żaden fan narciarstwa nie będzie się nudzić. Od pierwszego
rozdziału nieprzerwanie się szczerzyłam i wybuchałam śmiechem. Niektóre sytuacje
są tutaj przedstawione po prostu nieprawdopodobne i aż ciężko uwierzyć, że
rzeczywiście miały miejsce. Najbardziej zachwyciła mnie filozofia życiowa
Bode’go. W jego myśleniu jest sporo racji i całym sercem utożsamiam się z jego
poglądami. Książka jest dość przeciętna, lecz dzięki niej możemy poznać Millera
nie jako narciarza z telewizyjnego pudła, a jako człowieka z krwi i kości – z
problemami, wspomnieniami i planami. Miło przy niej spędziłam czas, uśmiałam
się co nie miara i obejrzałam zdjęcia z dzieciństwa mężczyzny. Mimo, że
narciarstwo jest w Polsce sportem dość rozpowszechnionym to obok nadętych
poradników nie znajdziemy żadnej autobiografii słynnego narciarza, czy
narciarki (bynajmniej ja takowej lektury nie widziałam). Dlatego też polecam wszystkim miłośnikom
dwóch desek, lecz od razu zastrzegam, że cudu po tej książce oczekiwać nie
można.
MOJA OCENA
6/10
Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu SQN!
Z chęcią kiedyś przeczytam tą książkę. Lubię sport, pouśmiechać też lubię. Więc może być to dla mnie miła lektura
OdpowiedzUsuńJa niestety nawet faceta nie kojarzę, sporty zimowe aż tak mocno mnie nie fascynują - poza skokami, bo tam nasi szaleją ;-)
OdpowiedzUsuńZupełnie nie moja tematyka tym razem.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko nie jest to książka dla mnie. Nie przepadam za biografiami.
OdpowiedzUsuńLubię sięgać po biografie i autobiografie osób, które mnie intrygują. W tym przypadku tak niestety nie jest... :)
OdpowiedzUsuńJeśli tylko znajdę chwilę wytchnienia, na pewno po nią sięgnę:)
OdpowiedzUsuń