Miłość i wszystkie sprawy z nią związane, czyli również rozstania, to tematy często poruszane w muzyce, książkach i filmach. Passenger śpiewa, że jeżeli kogoś kochamy, musimy pozwolić mu odejść, Justin Timberlake w "Cry me a river" przedstawia ból, jaki przynosi rozstanie. Wiele utworów motywuje i niczym polscy fani piłki nożnej krzyczy "Nic się nie stało!!!". Tymczasem Gayle Forman w swojej książce "Zostań, jeśli kochasz" prezentuje oddalenie, o którym często zapominamy, a która może złapać w swoje macki każdego.
To wcale nie było tak, że Mia nie miała problemów. Miała - jej związek z Adamem nie układał się tak dobrze jak powinien, lecz nastolatka miała na tyle oleju w głowie, żeby się tym nie przejmować. Kolejny dzień przywitał ją padającym śniegiem i wiadomością o odwołanych lekcjach. Wraz z rodziną postanowiła udać się na wyprawę. Nikt się nie spodziewał, że przygoda skończy się w szpitalu. Zgonem najbliższych i śpiączką samej Mii.
Może i jest to temat na inną dyskusję, ale nie byłabym sobą, gdybym nie poruszyła tej sprawy. Bestseller i jego jestestwo w świecie literackim przechodzą prawdziwą drogę krzyżową. Najpierw jest etap fascynacji, później chwila przerwy, następnie - najczęściej dzięki wiadomości o ekranizacji lektury - książka wkracza na listy bestsellerów i ani myśli z niej zejść. I zaczyna się piekiełko - ataki na sezonowców, głupie przechwałki, że czytało się tę powieść wcześniej, krytyka i udowadnianie całemu światu, że jest się na opak z zachwytem ogółu.
To jest normalne, lecz niezwykle krzywdzące. Najpierw zachwyt, wyczerpane nakłady, prośby o wznowienie, nowe wydanie "Zostań, jeśli kochasz" na księgarnianych półkach i krytyka, która rozdziera serce. Bo ja czułam, że to będzie dobre. Bez względu na to, co wszyscy mówili. Umościłam się wygodnie, założyłam swoje ukochane, bordowe słuchawki, włączyłam soundtrack z filmu i otworzyłam powieść. Najpierw zachwycił mnie zapach kartek, lecz to treść grała tutaj pierwsze skrzypce.
Kilka tygodni temu widziałam ekranizację i muszę przyznać, że jest minimalnie lepsza. Film był bardziej płynny - historia związku Mii i Adama bardziej trzymała się kupy, aniżeli w papierowym pierwowzorze. W filmie wątek miłosny tworzy pełną całostkę kompozycyjną, natomiast w książce jest to jedynie zlepek wspomnień, które zostały dość chaotycznie przedstawione.
"Zostań, jeśli kochasz" oparte jest na schemacie, który może się podobać, bądź nie, lecz z pewnością przez każdego zostanie zauważony. Rozdział zaczynał się od podania godziny i sceny ze szpitala. Następnie, pośrednio lub nie, nasza narratorka - Mia - zatapiała się we wspomnieniach. Osobiście nic nie mam do tego schematu - co prawda wprowadzał monotonię, lecz nie przeszkadzała mi ona. Pośród wzruszającej akcji i nauki o nieprzewidywalności życia, ten zabieg stylistyczny koił i pokazywał pewien porządek rzeczy.
To wszystko było idealnie zsynchronizowane - w trakcie lektury, sceny z filmu przelatywały w mojej głowie, a muzyka z ekranizacji dopełniała tego efektu. Dzięki temu, "Zostań, jeśli kochasz" przyjęłam całą sobą i potraktowałam akcję niesamowicie emocjonalnie. Nawet przy końcu uroniłam parę łez i z bólem serca kończyłam lekturę, która okazała rewelacyjną literacką przygodą. Bo tutaj nie tyle ważna okazała się sama treść, co klimat lektury, emocje i niesamowicie mocny morał, jaki wniosła do mojego życia.
Czasami analizuję każde słowo. Czasami czepiam się byle przecinka i doszukuję się nieścisłości w każdej linijce, żeby napisać jak najbardziej rzetelną recenzję. W przypadku "Zostań, jeśli kochasz" zostawiłam cały swój profesjonalizm w różowym puzdereczku. Więc jeśli chcecie, nie musicie traktować tego tekstu poważnie. Oto się przyznaję - dołączyłam do grona gimnazjalistek, które wraz z istnieniem "Zostań, jeśli kochasz", odkryły istnienie książek i oderwały się od swoich jabłkowych cudeniek, żeby zatopić się w lekturze. Tak, właśnie do tej grupy sama siebie zaszufladkowałam. I nie wstydzę się tego. Bo dopóki będą wydawane tak wartościowe książki, w tak lekkiej formie, dopóty młodzież będzie czytała, amen.
To wcale nie było tak, że Mia nie miała problemów. Miała - jej związek z Adamem nie układał się tak dobrze jak powinien, lecz nastolatka miała na tyle oleju w głowie, żeby się tym nie przejmować. Kolejny dzień przywitał ją padającym śniegiem i wiadomością o odwołanych lekcjach. Wraz z rodziną postanowiła udać się na wyprawę. Nikt się nie spodziewał, że przygoda skończy się w szpitalu. Zgonem najbliższych i śpiączką samej Mii.
Może i jest to temat na inną dyskusję, ale nie byłabym sobą, gdybym nie poruszyła tej sprawy. Bestseller i jego jestestwo w świecie literackim przechodzą prawdziwą drogę krzyżową. Najpierw jest etap fascynacji, później chwila przerwy, następnie - najczęściej dzięki wiadomości o ekranizacji lektury - książka wkracza na listy bestsellerów i ani myśli z niej zejść. I zaczyna się piekiełko - ataki na sezonowców, głupie przechwałki, że czytało się tę powieść wcześniej, krytyka i udowadnianie całemu światu, że jest się na opak z zachwytem ogółu.
To jest normalne, lecz niezwykle krzywdzące. Najpierw zachwyt, wyczerpane nakłady, prośby o wznowienie, nowe wydanie "Zostań, jeśli kochasz" na księgarnianych półkach i krytyka, która rozdziera serce. Bo ja czułam, że to będzie dobre. Bez względu na to, co wszyscy mówili. Umościłam się wygodnie, założyłam swoje ukochane, bordowe słuchawki, włączyłam soundtrack z filmu i otworzyłam powieść. Najpierw zachwycił mnie zapach kartek, lecz to treść grała tutaj pierwsze skrzypce.
Kilka tygodni temu widziałam ekranizację i muszę przyznać, że jest minimalnie lepsza. Film był bardziej płynny - historia związku Mii i Adama bardziej trzymała się kupy, aniżeli w papierowym pierwowzorze. W filmie wątek miłosny tworzy pełną całostkę kompozycyjną, natomiast w książce jest to jedynie zlepek wspomnień, które zostały dość chaotycznie przedstawione.
"Zostań, jeśli kochasz" oparte jest na schemacie, który może się podobać, bądź nie, lecz z pewnością przez każdego zostanie zauważony. Rozdział zaczynał się od podania godziny i sceny ze szpitala. Następnie, pośrednio lub nie, nasza narratorka - Mia - zatapiała się we wspomnieniach. Osobiście nic nie mam do tego schematu - co prawda wprowadzał monotonię, lecz nie przeszkadzała mi ona. Pośród wzruszającej akcji i nauki o nieprzewidywalności życia, ten zabieg stylistyczny koił i pokazywał pewien porządek rzeczy.
To wszystko było idealnie zsynchronizowane - w trakcie lektury, sceny z filmu przelatywały w mojej głowie, a muzyka z ekranizacji dopełniała tego efektu. Dzięki temu, "Zostań, jeśli kochasz" przyjęłam całą sobą i potraktowałam akcję niesamowicie emocjonalnie. Nawet przy końcu uroniłam parę łez i z bólem serca kończyłam lekturę, która okazała rewelacyjną literacką przygodą. Bo tutaj nie tyle ważna okazała się sama treść, co klimat lektury, emocje i niesamowicie mocny morał, jaki wniosła do mojego życia.
Czasami analizuję każde słowo. Czasami czepiam się byle przecinka i doszukuję się nieścisłości w każdej linijce, żeby napisać jak najbardziej rzetelną recenzję. W przypadku "Zostań, jeśli kochasz" zostawiłam cały swój profesjonalizm w różowym puzdereczku. Więc jeśli chcecie, nie musicie traktować tego tekstu poważnie. Oto się przyznaję - dołączyłam do grona gimnazjalistek, które wraz z istnieniem "Zostań, jeśli kochasz", odkryły istnienie książek i oderwały się od swoich jabłkowych cudeniek, żeby zatopić się w lekturze. Tak, właśnie do tej grupy sama siebie zaszufladkowałam. I nie wstydzę się tego. Bo dopóki będą wydawane tak wartościowe książki, w tak lekkiej formie, dopóty młodzież będzie czytała, amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz