piątek, 3 października 2014

Film "Miasto 44"















W środę byłam na seansie "Miasta 44". Nie miałam odnośnie tego filmu szalenie wielkich oczekiwań, lecz nie sądziłam, że aż tak nie przypadnie mi do gustu. Nowa produkcja Komasy sprawiła, że po wyjściu z kina para buchała mi z nosa i miałam ochotę zabić każdego, kogo napotkałam na swojej drodze - zwłaszcza dziewczyneczki, które z rozmazanym tuszem do rzęs, starały się ukryć łzy. Prawdopodobnie płakały nad losami bohaterów, lecz gdybym ja dostała odgórny nakaz dołączenia do tych grupek, to też bym płakała. Nad beznadziejnością i shitowością tego "filmu".

Posiłkując się stroną z historią Polski, coby nie popełnić jakiejś głupiej gafy, przygotowałam dla Was skrócony wykład o zrywach narodowych. Kto jest wykształcony mniej lub bardziej, kto skończył gimnazjum lub (w przypadku starszych pokoleń) podstawówkę, ten wie, że powstań było dziewięć - kościuszkowskie, wielkopolskie, listopadowe, krakowskie, styczniowe, znowu wielkopolskie (to dopiero byli buntownicy), sejneńskie, śląskie (razy trzy, ale czasami traktuje się je jako jedno i tak też czynię) i warszawskie. Proste? Banał. Pomińmy fakt, że zdecydowana większość zakończyła się totalną klęską, bo nie to jest tematem mojej złożonej wypowiedzi.  Jak widzicie, w powstaniach możemy przebierać i wybierać. Taka już uroda naszej Ojczyzny. Skoro tyle tych powstań było, dlaczego wciąż najwięcej uwagi poświęcamy Powstaniu Warszawskiemu? Opcji jest wiele, a każda kolejna gorsza od poprzedniej: 1) bo Powstanie Warszawskie, z okazji ostatniej rocznicy, jest teraz takie cool i trendy; 2) reżyserowie liczą, że wszelkie wybuchy, strzelaniny i czołgi, odwrócą uwagę od słabości produkcji; 3) osoby robiące filmy znają tylko jeden zryw narodowy.

Bo powiedzcie - miłą odmianą byłby film o Kościuszce, prawda? A o takim powstaniu śląskim - to by było dopiero ciekawe! Filmem o powstaniu listopadowym też bym nie pogardziła. W sumie to już wszystko by było lepsze od tematu Powstania Warszawskiego, bo z każdym kolejnym filmem, wychodzę z kina coraz bardziej załamana. No chyba, że jest jakiś konkurs - kto zrobi najgorszy film o Powstaniu Warszawskim. Tylko dlaczego, w takim wypadku, ja o niczym nie wiem?! Ze mnie reżyserka jest marna, więc chętnie bym się zgłosiła i zgarnęła jakieś nagrody.

Jeżeli za czas akcji podawany jest "okres Powstania Warszawskiego", a za miejsce akcji "powstańcza Warszawa" to wierzcie mi - trzymajcie się od takiej produkcji z daleka. Nie rozumiem jak można sądzić, że dwa słowa - Powstanie Warszawskie - zastąpią fabułę. Nie, do jasnej panienki, nie zastąpią. Bo fabuła to jakiś wątek - jakikolwiek. Jeżeli przez cały film, będziemy śledzić losy bezdomnego psa, który sika pod każdą latarnią aż zostaje schwytany przez straż miejską i wywieziony do schroniska... cóż, z pewnością narzekałabym na akcję. A w przypadku "Miasta 44" nawet nie mam na co narzekać, bo ta produkcja nie ma żadnej, ale to żadnej, fabuły.

Przeskakujemy z jednej sceny do drugiej. Niczym pszczółki z kwiatka na kwiatek. Hm... czyżbym pomyliła salę i przypadkowo obejrzała "Pszczółkę Maję"? Raczej nie. Komasa, jak to na Komasę przystało, utrzymuje film w konwencji teledyskowej. O ile w "Sali samobójców" efekt był dość niekonwencjonalny i zaskakujący, o tyle w "Mieście 44" pomysł nie wypalił. Było chaotycznie, bez jakiejkolwiek płynności fabuły. Było fatalnie, krótko mówiąc. Nie chcę dobijać leżącego, toteż nie wspomnę o tych irytujących i totalnie nienaturalnych zwolnieniach tempa. Zapalę znicz przy scenie seksu w slow motion i przy piosence Dubstepu. Depresja. Jeszcze większa niż nad Morzem Martwym.

Aktorzy też nie powalali swoją grą - byli nienaturalni, większość z nich nie potrafiła wczuć się w grane postacie. Lecz jest to zaledwie kropka nad "i". "I" w produkcji pełnej nietrafionych pomysłów oraz całkowicie niedobranego soundtracku.

Pośród wszystkich tych porażek, w miarę prosto trzymał się zarys historyczny. Przebieg powstania nie był jakoś szalenie dokładnie przedstawiony, lecz widz ma okazję śledzić kolejne etapy walk, a przede wszystkim - co podobało mi się najbardziej - rolę sowietów w powstaniu oraz zakończenie zrywu i kapitulację.

"Miasto 44" jest porażką na całej linii. Ceniony reżyser, masa wybuchów i innych efektów specjalnych, a także tematyka Powstania Warszawskiego, to nie jest sposób na zrobienie dobrej produkcji. Zabrakło jakiejkolwiek akcji, ukazania cenionych wartości (nawet patriotyzm nie został uwypuklony) i emocjonalności. Za to na brak szopki narzekać nie mogę - zostałam poinformowana ile tysięcy ton gruzu przywieziono na plan (serdecznie dziękuję, ta informacja zmieniła moje życie), ile pieniędzy wydano na tę produkcję (hm... czy nie lepiej by było zainwestować je w bardziej szczytne cele?) i jak każdy się przy tym filmie napracował, i jaki on jest wspaniały. Ups, nie wyszło.

* Tak, celowo piszę Powstanie Warszawskie z wielkich liter. Bo mam szacunek. Dla tych, którzy polegli broniąc Ojczyzny. Dla tych, którym po prostu "się chciało". Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz