"You must love yourself before you can love another."
Tyle o tej miłości się mówi.... że piękna, niezwyciężona, na dobre i na złe, na chwile lepsze i gorsze. W zdrowiu i w chorobie, kobieta i mężczyzna mają się kochać i miłować, być dla siebie podporą i wsparciem. Nie kłócić się i nie wyzywać od debili, nie zdradzać i nie obrażać siebie nawzajem. Takie rzeczy zdarzają się tylko w bajkach Już nawet nie w książkach, bo kiedy kilka dni temu ktoś się mnie zapytał czy znam jakąś powieść o bezproblemowej miłości, która z każdym dniem jest piękniejsza i silniejsza z uśmiechem na twarzy powiedziałam, że tak. Lecz kiedy zostałam poproszona o tytuły tychże lektur miałam nie lada problem. W ciągu mojego krótkiego życia przeczytałam setki książek o miłości, miliony zdań i słów- a jednak czytadła, które ilustrowałoby uczucie idealne znaleźć nie mogłam. Przez 3 lekcje w mojej głowie przelatywały tytuły rozmaitych książek, lecz w każdej z nich miłość była skażona i jakże problematyczna. Wzruszona tym faktem, doszłam do wniosku, że nie ma idealnej miłości. Takowego uczucia nie ma w książkach, tym bardziej w życiu. Nie ma miłości, miłość nie istnieje, Czytelniku. Dam dam dam.
Życie Karla nie jest usłane różami. Jego ojciec zmarł, kiedy chłopak miał zaledwie dwanaście lat, kilka lat później zrezygnował ze szkoły i rozpoczął pracę jako hydraulik. W końcu tak będzie lepiej. Po co młody, pełen energii nastolatek ma cisnąć się w szkolnej ławce- nic po nim w szkole, skoro dysleksja przeszkadza mu w nauce. Pewnego dnia Karl walczy z rurami w pewnym domu, gdzie mieszka perfekcyjna rodzinka prowadzącą życie proste i przyjemne. Tam poznaje JĄ- na imię jej Fiorella, jest piękna, mądra i cudowna. Miłość od pierwszego wejrzenia. I do tego odwzajemniona, bo dziewczyna też coś czuje do Karla. Po krótkiej znajomości prosi chłopaka, żeby napisał odpowiedzi na jej pytania. I tu zaczyna się problem...
"Life is not like a novel, but a novel can be like life. The best ones always are."
Opis mnie zainteresował, a kiedy przejrzałam bibliografię autora ujrzałam książkę pisaną w duecie z moim ulubionym pisarzem- John'ym Green'em. Pomyślałam sobie: "dlaczego by nie sięgnąć po tytuł autorstwa Chambers'a?". A jak ja sobie coś postanowię to to zrobię i ani się obejrzałam, a "Dying to know you" zawitało w moje skromne progi. Jeszcze tego samego dnia rozpoczęłam lekturę i... już po kilku rozdziałach czułam się oszukana. Byłam święcie przekonana, że narratorem będzie Karl i to z jego punktu widzenia poznamy jego życie oraz romans chłopaka z Fiorellą. Tymczasem, akcja jest opowiadana przez 75'letniego pisarza, któremu Karl powierzył zadanie spisania odpowiedzi na pytania dziewczyny. Serio? Naprawdę!? Narratorem powieści dla młodzieży ma być umierający dziadek? Początkowo kręciłam nosem i złorzeczyłam autorowi i książce, lecz później stopniowo zaczęłam się przekonywać do mądrego, doświadczonego życiem staruszka. Oczywiście- taki narrator ma swoje wady i zalety. Plusem jest nietuzinkowość powieści. Wartkie, a przede wszystkim mądre dialogi, sentencje zmuszające do refleksji- dzięki temu narratorowi "Dying to know you" nie jest głupiutkim czytadłem dla pustawych nastolatek. Lecz nie mogę przeboleć jednego faktu- w książce zabrakło szczegółowych opisów wyglądu bohaterów, a także dialogów pomiędzy Karlem, a Fiorellą, które z pewnością urozmaiciłyby powieść. Bez ich rozmów czasami wiało nudą, a moja ciekawość odnośnie postaci dziewczyny nie została zaspokojona.
Bohaterowie byli dość przeciętni. Widać było, że Aidan nie przyłożył się do ich kreacji i zrobił to kompletnie bez serca. Jedyną osobą, która zdobyła moje uznanie był Karl, jednakże już pod koniec książki i jego osobę zaczęłam darzyć nienawiścią. To co bohaterowie wyprawiali, moemntami się nie mieściło w głowie. Komukolwiek nie streszczałam fabuły, każdy określał ją słowem patologia. Więc popierając moją koleżankę z ławki- akcję "Dying to know you" oceniam jako lekką patologię. Widać, że autorowi bardziej zależało na tym, aby ta powieść była bardziej filozoficzna- i to zadanie wykonał prawie perfekcyjnie. Dialogi były rzeczywiście mądre, można było wyłapać setki, dających do myślenia, cytatów. Jeżeli chodzi o język, jakim posługuje się Chambers muszę przyznać, że do najłatwiejszych on nie należy. Co więcej, powieść czytałam w american english, a jak powszechnie wiadomo język angielski z zachodniego kontynentu trochę różni się od pierwotnego brytyjskiego.
Książka "Dying to know you" przypomina mi powieści John'a Greena, Ten sam styl, ten sam język, oryginalny pomysł. A mimo wszystko tyle różnic, tyle niedomówień. Bez zachwytów, bez łez, bez szału. Ot, przeczytałam, wyrobiłam sobie zdanie i opinię, którą spisałam i zaraz udostępnię publiczności. Oczywiście, "Dying to know you" nie jest złą powieścią, z pewnością jest wiele innych, gorszych czytadeł na tym świecie. Jest to mądra, oryginalna powieść. Ale nic poza tym. Chambers naśladuje Green'a, tyle że zapomniał, iż nikt nie dorówna mistrzowi. Starał się, ja to doceniam, lecz nikt mnie nie zmusi, żebym darzyła go taką sympatią jak Zielonego. I koniec kropka, amen.
MOJA OCENA:
6/10
6/10
Nawet ciekawie się zapowiadała.
OdpowiedzUsuńBrzmi nieźle. Wypowiedz się w dyskusji u mnie na blogu.
OdpowiedzUsuńBrzmi, jak coś, co przeczytałabym z nudów na wakacjach...
OdpowiedzUsuńpo twojej recenzji mam mieszane uczucia co do tej książki. Nie mam pojęcia czy do niej sięgnę
OdpowiedzUsuńA dla mnie wydaje się być ciekawą i odmienną książką. Lubię odmienność i pomysł, która odróżnia się od reszty. 75letni narrator to według mnie świetny pomysł - tak wiele jest durnych książek dla młodzieży, więc całe szczęście, że powstają takie mądre perełki :)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy sięgnę, aczkolwiek okładka mnie strasznie intryguje. :)
OdpowiedzUsuńpo-uszy-w-ksiazkach.blogspot.com
Raczej odpuszczę sobie tę książkę, Green jest jedyny w swoim rodzaju, więc nie mam ochoty czytać czegoś, co jest do jego twórczości podobne w trochę nieudolny sposób. ;)
OdpowiedzUsuńJaka fajowa okładka :D Co do książki, to pewnie kiedyś się z nią zetknę, zwłaszcza, że przypomina Greena... Boję się jednak tego, że mogę w niej dostrzec, to co Ty... i ocenić nisko :D
OdpowiedzUsuń