Na świecie jest już tyle książek, że jakby nie patrzeć każdy pomysł został już przelany na papier. O wszystkim napisano - burzliwe romanse, miłość pomiędzy nastolatką a wampirem, miłosne trio, morderstwo z mroźnej Skandynawii, istnienie kilku równoległych światów naraz. Gdybym w każdej książce chciała się dopatrywać podobieństw do innych lektur bądź seriali już dawno bym osiwiała lub zeszła na zawał. Lecz dla mnie najważniejsze jest, aby powieść wciągała i nie wypuściła mnie ze swoich macek aż do ostatniej strony. Czasami nawet najbanalniejsze, często powielane pomysły mogą okazać się strzałem w dziesiątkę. I właśnie tak jest z "Wayward Pines. Szum" Croucha.
Spokojna jazda samochodem, nagle... trzask! W pojazd wjeżdża tir, a Ethan Burke traci świadomość. Budzi się koło rzeki, niewiele pamięta, jest w obcym miejscu. Okazuje się, że znajduje się w niewielkim miasteczku Wayward Pines. Po lekkim szoku, pamięć wraca. Burke doskonale zna cel swojej wizyty w miasteczku, jednakże agent doskonale wie, że ciężko będzie wypełnić misję. Niewielkie, samowystarczalne miasteczko, pozbawione informacji ze świata, prasy, literatury i najnowszych gadżetów elektronicznych. Czy takie miejsce ma prawo racji bytu w XXI wieku? Czym tak naprawdę jest Wayward Pines? Odpowiedzi szukajcie w książce.
"Posłuchaj, kiedy przemoc staje się normą, ludzie przystosowują się do tej normy."
Po thrillery sięgam rzadko, ale jeżeli już zdecyduję się na powieść z tego gatunku nastrajam się bardzo pozytywnie i liczę na dobrze spędzony czas. Kiedy otworzyłam kopertę i wyciągnęłam z niej książkę Croucha poczułam przemożną chęć natychmiastowej lektury. Masochistką swojego serca i umysłu nie jestem, wolne popołudnie miałam - przeniosłam się do miasteczka Wayward Pines. Przeżyłam wyjątkową przygodę, która skończyła się zdecydowanie za szybko. Moi Kochani, już wiem, że ta lektura jest największym zaskoczeniem tego miesiąca! Nie spodziewałam się, że fabuła będzie AŻ tak dobra, główny bohater taki męski, a język lekki.
Nie zamierzam ukrywać, że fabuła do najoryginalniejszych nie należy. Sam autor wspomina, że inspirował się paroma telewizyjnymi produkcjami. Jednakże, zlepił wszystkie watki bardzo spójnie, a zarazem zaskakująco. Ta książka zrobiła miazgę z mojego mózgu. Niejednokrotnie towarzyszyło mi uczucie tak zwanego mind fuck - kiedy po skończeniu rozdziału odrywałam na chwilę wzrok od książki nie wiedziałam co się dzieje i gdzie jestem. Ten thriller, powieść sensacyjna, a przy końcu również i science - fiction, zaskoczył mnie skomplikowaną intrygą, klimatem wrogości i tajemnic. Lekki i plastyczny język sprawił, że czytane sceny natychmiast pojawiały się w mojej głowie. Jeżeli producenci niczego nie zepsują, serial na podstawie tej trylogii może być naprawdę świetny!
Teraz omówię sprawy, które nie są bezpośrednio związane z książką i jej fabułą. Oryginalny tytuł brzmi Pines, czyli w tłumaczeniu na polski 'Sosny'. Wydaje mi się, że to jedno słowo prezentuje się dużo lepiej, aniżeli polska wersja tytułu. Co więcej w posłowiu, umieszczony jest tytuł "Sosny". No heloł, wydawnictwo nie mogło się zdecydować, czy co?! Kolejnym elementem, tym razem pozytywnym jest... czcionka! Wydawnictwo Otwarte nareszcie wróciło do tej cudownej, dawnej czcionki, która ułatwia szybkie czytanie i od której nie bolą oczy. Ostatni raz miałam z nią do czynienia przy lekturze "Crescendo" Fitzpatrick - dziękuję, dziękuję, dziękuję! Książka stała się jeszcze wspanialsza, kiedy została napisana tą czcionką! Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ten akapit w całości poświęciłam detalom, które mogłyby się wydawać nieistotne. Lecz dla mnie, spójność tytułu i przejrzysta czcionka to sprawy równie ważne, co nietuzinkowość fabuły.
"Wayward Pines. Szum" to naprawdę dobra książka. Jej największą zaletą są nieprawdopodobne zwroty akcji oraz... cudowny główny bohater! Ethan Burke od razu skojarzył mi się z Bondem, a jego postępowanie jedynie potwierdziło moje skojarzenie. Ten agent specjalny z pewnością zapisze się w mojej pamięci - dawno nie czytałam już książki, w której mężczyzna nie jest parą znoszonych kalesonów. Brawa, wielkie brawa. Moje serduszko bije szybciej na widok liter układających się w słowo "Ethan Burke". Jak widzicie, książką jestem zachwycona, dlatego też polecam ją dosłownie każdemu! Świetni bohaterowie, dobrze skonstruowana fabuła i to magiczne, nieuchwytne "coś" - taką mieszankę po prostu trzeba pokochać.
Za poznanie mojego przyszłego męża Ethana Burke'a dziękuję wydawnictwu Otwarte!