piątek, 19 grudnia 2014

"Nie lubię kotów" Katarzyna Zyskowska-Ignaciak

















Ja naprawdę nie lubię kotów. Te zwierzęta napawają mnie takim dziwnym poczuciem bezsilności. Za nic nie doceniają moich wdzięków i starań, nie podejdą, nie dadzą się pogłaskać. Ich spojrzenie wskazuje na jawną chęć mordu, pojęcie współpracy z pewnością nie jest im znane. I między innymi dlatego nie lubię kotów. Lecz nie martwcie się - książka Zyskowskiej-Ignaciak z kotami nic wspólnego nie ma. Bo arcydzieło o kotach? Tego jeszcze nie było i raczej nie będzie. Za to arcydzieło o prawdziwości życia już spotkałam. I paradoksalnie nazywa się ono "Nie lubię kotów".

W "Nie lubię kotów" Czytelnik znajdzie 6 opowiadań, które są precyzyjnie ze sobą powiązane. Dzięki temu, wszystkie historie tworzą jednolitą całość kompozycyjną. Oczywiście musimy sobie zdawać sprawę z tego, że jest to zabieg dosyć wymuszony. Toteż łączenie akcji na zasadzie "każdy z każdym" jest tu powszechnie stosowane. Mimo wszystko, pięknym literackim doświadczeniem było obserwowanie, jak losy Wojtka, Maliny, Karoliny, Daniela, Dagmary i Konrada się łączą. Wielki szacunek dla Autorki za to, co zrobiła. Bo każdy z bohaterów jest inny, a oprócz wzajemnych znajomości łączą ich tylko nałogi, które rządzą ich życiem oraz problemy, z którymi nie potrafią sobie poradzić.

Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy zetknęłam się z twórczością Katarzyny Zyskowkiej-Ignaciak, od razu dostrzegłam jej potencjał w pisaniu. Na przykładzie Jej kolejnych książek byłam świadkiem procesu szlifowania stylu, eksperymentów, które nie zawsze wychodziły. Lecz jest taki moment - rzadki i niespotykany - kiedy coś Autorowi wychodzi w stu procentach. Wszystko jest na właściwym miejscu, widać, że powieść oparta jest na rzetelnym konspekcie i jest pisana od serca. Właśnie takie jest "Nie lubię kotów". Idealne pod każdym względem.

Ta powieść jest niezwykle dojrzała. W przeciwieństwie do innych obyczajówek spod piór polskich autorek, nie ma tu "domeczków", "różyczek" i "pieseczków". Są za to narkotyki, alkohol, przelotne romanse, chorobliwa i wstrząsająca samotność. Do "Nie lubię kotów" zawitał gość honorowy, który zmienia postać rzeczy. Pojawiło się życie - to prawdziwe, bez nadużywanej idealizacji i teatralizacji. Życie współczesne aż do bólu - bezduszna polityka korporacji, problemy współczesnych rodzin, gonitwa za pieniędzmi i ideałami, które zagubiły się gdzieś pomiędzy najnowszym modelem iPhone'a a torebką Versace z kolekcji jesień/zima.

"Nie lubię kotów" pozostawia szeroką możliwość interpretacji. Część spostrzeżeń dostrzeżecie w trakcie lektury, na niektóre z nich przyjdzie Wam trochę poczekać. Bo ta powieść szokuje i sprawi, że zaniemówicie z wrażenia. Podobnie jak ja, nie będziecie w stanie wyrzucić jej z pamięci. W tej lekturze wszystkie elementy składają się na życie jako obraz nędzy i rozpaczy. Od akcji i zachowania bohaterów po język, który jest pełen wyrzutów i swoistego buntu. Zyskowska-Ignaciak pisze pełnym emocji, zaczepnym tonem. Wylewa żale i pokazuje, na jakie problemy jest skazane dzisiejsze społeczeństwo. Treść tej książki jest do bólu prawdziwa. Odzwierciedlają to wiadomości w telewizji i alarmujące statystyki.

Są powieści, które opierają się na prostej konstrukcji, a mimo to ich treść wywiera na Czytelniku tak kolosalne wrażenie, że nie można o tym tytule zapomnieć. Co poniektóre książki zostawiają w odbiorcy namacalny ślad, wwiercają się w jego serce i na nowo układają hierarchię wartości oraz nakreślają światopogląd. Właśnie taką książką jest "Nie lubię kotów". Proza na najwyższym poziomie, arcydzieło, którego nie powstydziłby się żaden noblista.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz