Nie wiem dlaczego, ale ostatnimi czasy bardzo często najpierw oglądam ekranizację danej powieści, a dopiero później sięgam po pierwowzór. Tak było między innymi z - recenzowanym dzisiaj - "Dawcą". Obejrzany parę miesięcy temu film, zrobił na mnie naprawdę kolosalne wrażenie, toteż byłam niezmiernie ciekawa papierowej wersji historii Jonasza. Z wielkim zainteresowaniem rozpoczęłam lekturę...
... a parę godzin później zakończyłam. Było dobrze, choć wciąż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że filmowa produkcja wypadła w moich oczach korzystniej. W książce wszystkie wydarzenia były opisane zbyt skrótowo, ani się nie spostrzegłam, a już przewracałam ostatnie kartki "Dawcy". Ten fakt świadczyć też może o czymś innym - z lekturą spędziłam naprawdę przyjemne chwile.
Głównym bohaterem "Dawcy" jest... Odbiorca. A na imię mu Jonasz. Chłopak ma dwanaście lat i żyje w świecie wypranym z indywidualności. Co roku każdy rocznik dzieci ma swoją uroczystość na której, wraz z wiekiem, otrzymują szereg nowych uprawnień. Najważniejszą imprezą jest ta dla dwunastolatków, w trakcie której dzieci są przydzielane do wykonywania zawodu przez całą resztę swojego życia. Kiedy w trakcie uroczystości pominięto imię Jonasza, chłopak wie, że nie oznacza to niczego dobrego. Otrzymuje praktyki u Dawcy. Co z nich wyniknie?
Koncept jest wspaniały, ale niecałe 300 stron to zdecydowanie za mało, żeby w pełni go rozwinąć i ukazać potencjał tej książki w całej krasie. W efekcie wiele kwestii nie było dostatecznie opisanych, a początek - prawie bezpośrednio - prowadził do finału. Nie jest to poważny zarzut, skądże znowu. Ale przy tak rewelacyjnym stylu i tak ciekawej kreacji świata przedstawionego sto dodatkowych stron byłoby, jak najbardziej, na miejscu.
Zarówno w przypadku filmu, jak i książki zakochałam się w kreacji świata. "Dawca" należy do gatunku dystopii, lecz miejsce, w którym żyją bohaterowie nie jest brutalne, czy pełne przemocy. Co ciekawe, w kreacji społeczności Lowry odwołuje się do działań wynikających z ideologii komunistycznej - np. tylne zapinanie koszul, żeby członkowie społeczności byli od siebie zależni. Ten motyw szalenie przypadł mi do gustu i sprawił, że zmieniłam postrzeganie tej powieści o 180 stopni. Wbrew pozorom to nie jest tylko głupia historia dla nastolatków. "Dawca" niesie za sobą ważny morał - lektura pokazuje, jak ważne są: wolność wyboru, indywidualizm jednostki, a przede wszystkim odpowiedzialność za życie swoje i swoich bliskich.
Przez niewielki format nie miałam okazji zgłębić osobowości bohaterów. Już nawet film bardziej umożliwił mi to zadanie, bo w ekranizacji pojawiło się kilka dodatkowych scen. Choć jest pewna różnica w kreacji postaci, która doprowadziła mnie do pewnej konsternacji. W książce Jonasz ma dwanaście lat, natomiast w filmie wyglądał co najmniej kilka lat starzej. Ten fakt trochę przeszkadzał w lekturze, bo filmowy Jonasz za nic nie pasował mi do książkowego dwunastolatka.
No właśnie - teraz całkiem naturalnie przejdziemy do kolejnej kwestii. Co jest lepsze - film czy książka? Mimo tego, że obie formy naprawdę trzymają fason (choć żadna idealna nie jest), skłaniałabym się ku pierwszej opcji. W filmie te parędziesiąt minut najzupełniej wystarczyło by przedstawić spójną historię, a w książce niecałe 300 stron to trochę za mało. Niemniej jednak warto też sięgnąć po papierowy pierwowzór, bo choć "Dawca" nie jest literaturą na najwyższym poziomie, książka ma jakieś przesłanie i stanowi rewelacyjną rozrywkę.
... a parę godzin później zakończyłam. Było dobrze, choć wciąż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że filmowa produkcja wypadła w moich oczach korzystniej. W książce wszystkie wydarzenia były opisane zbyt skrótowo, ani się nie spostrzegłam, a już przewracałam ostatnie kartki "Dawcy". Ten fakt świadczyć też może o czymś innym - z lekturą spędziłam naprawdę przyjemne chwile.
Głównym bohaterem "Dawcy" jest... Odbiorca. A na imię mu Jonasz. Chłopak ma dwanaście lat i żyje w świecie wypranym z indywidualności. Co roku każdy rocznik dzieci ma swoją uroczystość na której, wraz z wiekiem, otrzymują szereg nowych uprawnień. Najważniejszą imprezą jest ta dla dwunastolatków, w trakcie której dzieci są przydzielane do wykonywania zawodu przez całą resztę swojego życia. Kiedy w trakcie uroczystości pominięto imię Jonasza, chłopak wie, że nie oznacza to niczego dobrego. Otrzymuje praktyki u Dawcy. Co z nich wyniknie?
Koncept jest wspaniały, ale niecałe 300 stron to zdecydowanie za mało, żeby w pełni go rozwinąć i ukazać potencjał tej książki w całej krasie. W efekcie wiele kwestii nie było dostatecznie opisanych, a początek - prawie bezpośrednio - prowadził do finału. Nie jest to poważny zarzut, skądże znowu. Ale przy tak rewelacyjnym stylu i tak ciekawej kreacji świata przedstawionego sto dodatkowych stron byłoby, jak najbardziej, na miejscu.
Zarówno w przypadku filmu, jak i książki zakochałam się w kreacji świata. "Dawca" należy do gatunku dystopii, lecz miejsce, w którym żyją bohaterowie nie jest brutalne, czy pełne przemocy. Co ciekawe, w kreacji społeczności Lowry odwołuje się do działań wynikających z ideologii komunistycznej - np. tylne zapinanie koszul, żeby członkowie społeczności byli od siebie zależni. Ten motyw szalenie przypadł mi do gustu i sprawił, że zmieniłam postrzeganie tej powieści o 180 stopni. Wbrew pozorom to nie jest tylko głupia historia dla nastolatków. "Dawca" niesie za sobą ważny morał - lektura pokazuje, jak ważne są: wolność wyboru, indywidualizm jednostki, a przede wszystkim odpowiedzialność za życie swoje i swoich bliskich.
Przez niewielki format nie miałam okazji zgłębić osobowości bohaterów. Już nawet film bardziej umożliwił mi to zadanie, bo w ekranizacji pojawiło się kilka dodatkowych scen. Choć jest pewna różnica w kreacji postaci, która doprowadziła mnie do pewnej konsternacji. W książce Jonasz ma dwanaście lat, natomiast w filmie wyglądał co najmniej kilka lat starzej. Ten fakt trochę przeszkadzał w lekturze, bo filmowy Jonasz za nic nie pasował mi do książkowego dwunastolatka.
No właśnie - teraz całkiem naturalnie przejdziemy do kolejnej kwestii. Co jest lepsze - film czy książka? Mimo tego, że obie formy naprawdę trzymają fason (choć żadna idealna nie jest), skłaniałabym się ku pierwszej opcji. W filmie te parędziesiąt minut najzupełniej wystarczyło by przedstawić spójną historię, a w książce niecałe 300 stron to trochę za mało. Niemniej jednak warto też sięgnąć po papierowy pierwowzór, bo choć "Dawca" nie jest literaturą na najwyższym poziomie, książka ma jakieś przesłanie i stanowi rewelacyjną rozrywkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz