czwartek, 25 września 2014

"Coś do ukrycia" Cora Carmack















Mimo wielu książek z gatunku New Adult i z pewnością gwałtownego rozwoju tego gatunku literackiego, Cora Carmack zapisała się w pamięci Czytelników. Jedni, na przykład ja, wspominają przygodę dobrze, inni pragną wymazać ten incydent z pamięci. W książce "Coś do stracenia" Amerykanka przedstawiła dwuznaczną, mocno nacechowaną emocjonalnie i niezwykle zabawną treść, którą zapamiętałam na długo, a którą wspominam miło aż do dzisiaj. Na podobne emocje liczyłam w "Coś do ukrycia".

W swojej naiwności przeszłam samą siebie - mimo opisu zapowiadającego sztampową lekturę z gatunku New Adult, ja wciąż liczyłam na zabawną, lekką, przyjemną historyjkę przypominającą "Coś do stracenia". Tymczasem Cora Carmack postanowiła dostosować się do tłumu pisarek (na szczęście jeszcze nie spotkałam pisarza, który pokusiłby się na New Adult) i stworzyła historię w stu procentach wpisującą się w cechy tego gatunku. 

Garrick oraz Bliss wyjechali do Filadelfii, a wraz z nimi, niczym potulny piesek, również Cade zmienił swojej miejsce zamieszkania. W obcym mieście kontynuuje naukę i czuje się jeszcze bardziej zagubiony. Na domiar złego wciąż nie może się pobierać po odrzuceniu przez Bliss. Sytuacja zmienia się w chwili, kiedy nieznajoma dziewczyna podchodzi do Cade'a i prosi chłopaka o udawanie, przed rodzicami, jej chłopaka. Czy owy incydent będzie jedynie aktorską praktyką, czy może czymś więcej?

Już od pierwszych stron czułam, że czegoś mi brakuje. Po kilku rozdziałach uzmysłowiłam sobie,  że jeszcze ani razu nie wybuchnęłam śmiechem. Dziwne, ale czytałam dalej. I nic. Kilkukrotnie moje usta przybrały formę czegoś na kształt uśmiechu, lecz w porównaniu do "Coś do stracenia", kiedy przez 15 minut tarzałam się po podłodze ze śmiechu, efekt był doprawdy marny. Dopiero przy końcu powieści uświadomiłam sobie, że w "Coś do ukrycia" Cora Carmack ukryła przed Czytelnikami cel tej lektury i jej wydźwięk. Bo nie o śmiech tu chodziło, a o łzy.

Tylko szkoda, że zabrakło i jednego, i drugiego. Cora Carmack wciąż posługuje się tym ironicznym stylem, który niezbyt pasuje do smutnej historii o życiowych tragediach. Postać Max, w konwencji głupawej lektury, również irytuje i przeszkadza w pochłanianiu powieści. Dopiero później, kiedy schematy New Adult zostają bardziej uwypuklone, postać dziewczyny nabiera kolorów. Lecz wtedy jest już za późno - w moich oczach Mackenzie do końca pozostała personą miałką, papierową i sztampową. Z Cade'm nie zaprzyjaźniliśmy się w "Coś do stracenia", gdy irytował mnie najbardziej ze wszystkich studentów, a uraz do tej postaci pozostał. Jedynie współlokator chłopaka sprawił, że na mojej twarzy jawił się uśmiech. Lecz jeden Milo wiosny nie czyni.

Żeby jak najlepiej zilustrować moje odczucia względem "Coś do ukrycia" posłużę się przykładem. W pewnej szkole Pani Profesor X uczy geografii. Uczy tego przedmiotu w sposób niekonwencjonalny - nie ma podręczników, zadań domowych, sprawdzianów. Uczniowie się bawią, żartują, zdobywają wiedzę dzięki rozmowie z nauczycielką. Pewnego dnia banda dzieciaków przychodzi na lekcję, a psorka rozdaje im testy. Pani X zaczęła się zachowywać jak normalna nauczycielka. Teraz rozumiecie o co mi chodzi? Cora Carmack była autorką, której New Adult wyłamywało się ze wszelkich możliwych schematów i doprowadzało Czytelników do niekontrolowanych głupawek. W kolejnej książce, Carmack stworzyła coś do bólu schematycznego. Coś, co jest w gruncie rzeczy całkiem dobre, lecz nie aż tak zaskakujące, co poprzednia powieść.

Czym jest spowodowana ta zmiana? Autorka wydoroślała? Miała problemy rodzinne? Dostała odgórny nakaz, bo sztampowe NA lepiej się sprzedają? Nie będę tego zgłębiać, wiem jedynie, że efekt jej pracy w "Coś do ukrycia" mnie nie zadowolił, a wręcz rozczarował. Historia Cade'a i Mackenzie jest sztuczna, wymuszona i powielana w setkach innych lektur. Jako lekkie czytadło "Coś do ukrycia" spełni swoją rolę, lecz z pewnością nie zostanie przeze mnie ani zapamiętane, ani wyróżnione.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz