niedziela, 24 listopada 2013

"Demony miłości" Eve Edwards

"Miłość jest jednaka, dla księcia czy dla żebraka."

Miłość. Słowo, które towarzyszy nam praktycznie od początku naszego istnienia. Wybrzmiewa w naszej głowie, jesteśmy jej świadkami każdego dnia. Na ulicy, w telewizorze, w prasie, w szkole, w kawiarni, piekarni, restauracji, sklepie, kinie, galerii handlowej. Mam dalej wymieniać? Chyba nie ma takiej potrzeby. Uczucie to jest doprawdy piękne i zacne, honorowe, niezwykle wymagające. Lecz w całym tym swoim patosie potrafi też zranić i skrzywdzić człowieka. Bo nieodwzajemniona miłość boli najbardziej. Zwłaszcza wtedy, kiedy widzimy wszędzie dookoła zakochane gołąbeczki, niewinnie przytulające się do siebie, świergotające sobie do uszka jakieś miłe słówka. A ciebie aż trzęsie ze złości i chcesz odwrócić wzrok, lecz wiesz, że jest to działanie bezcelowe, bo zraz zobaczysz inną parę zakochanych. I znowu będziesz musiał przeżywać tą wewnętrzną walkę z samym sobą, uśmiechnąć się fałszywie i z nutą rozpaczy wysyczeć: "Pięknie razem wyglądacie". I tak mija dzień za dniem. Nic się nie zmienia. Dalej czekasz na swojego rycerza, który świata poza Tobą nie będzie widział. Dla którego będziesz światełkiem w tunelu i miłością życia.



Niektórzy z Was pewnie pamiętają Lady Jane. Osóbka, która w akcji "Alchemii miłości" sporo zamieszała,  teraz powraca, ażeby znowu zaciekawić nas swoimi przygodami. Jak się okazuje stara miłość nie rdzewieje. Owdowiała osiemnastolatka trafia na dwór królowej, gdzie spotyka... James'a Laceya! Oboje są zajęci swoimi sprawami, lecz już na pierwszy rzut oka widać, że tych dwoje ma się ku sobie.Ale, ale...tak jak miłość nie rdzewieje, tak i stare sprzeczki i intrygi na zawsze pozostają w naszej pamięci i potrafią uprzykrzyć człowiekowi życie.  Już pora po raz kolejny wkroczyć w czasy Tudor'owskiej Anglii i przyjrzeć się uczuciu, które pokona wszystko!

"Był szkodnikiem, a ona różą, która winna kwitnąć bez przeszkód, nieskażona jego dotknięciem."

Panią Eve Edwards przedstawiałam Wam, moi mili, przy okazji recenzji tomu pierwszego, czyli "Alchemii miłości". W tym momencie pragnę jedynie wspomnieć, że lekturę części rozpoczynającej serię wspominam naprawdę miło, więc jak tylko ujrzałam w zapowiedziach "Demony miłości" ostrzyłam sobie ząbki na tę powieść. Wreszcie, kiedy kontynuacja trafiła na moją przepełnioną półkę, patrzyłam sobie na nią i wzdychałam ciężko, bo tak bardzo chciałam rozpocząć lekturę, a nie mogłam, bo za każdym razem coś mi zawracało głowę i zajmowało myśli. Więc wgapiałam się w okładkę, która jak to już u wydawnictwa Egmont bywa, po prostu hipnotyzowała i krzyczała do mnie "Otwórz książkę, przeczytaj mnie. Bardzo cię proszę, Monisiu.". No i w końcu uległam. Będąc na pierwszej stronie, przybliżyłam do papieru swój garbaty nosek i powąchałam tę książkę tak jak wącha się przygotowany z miłością obiad. Ymm ten zapach. Oto nadchodzi wielka, książkowa uczta!

Przyznam szczerze (kto jak kto, ale ja szczera jestem zawsze i wszędzie), że spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Byłam święcie przekonana, że "Demony miłości" będą traktować o dalszych losach głównych bohaterów, czyli Willa oraz Ellie. I cieszyłam się w duchu, bo tą parę darzę ogromną sympatią, zwłaszcza Ellie jest moją książkową przyjaciółką, do której tęskno mi było. Tymczasem, Eve Edwards postanowiła mnie zaskoczyć i na pierwszym planie umieściła losy James'a i Lady Jane. Obie postaci pojawiły się w "Alchemii miłości", wiec troszkę już ich znałam i co tu dużo mówić... niespecjalnie za nimi przepadałam, toteż zmartwiałam strasznie, że to z nimi spędzę najbliższe godziny. Lecz postanowiłam nie narzekać,jęczeć, stękać, czy marudzić. Obrałam sobie na cel pozytywne nastawienie, uśmiech na twarzy i czytanie książki, którą po zaledwie jednym rozdziale zaczęłam traktować jak wielką niewiadomą. I to moje pozytywne nastawienie w duecie z fenomenalnym kunsztem pisarskim zdziałało cuda! Losy Jane i James'a zaczęły mnie obchodzić, każdą stronę czytałam z namaszczeniem, w niemiłosiernej ciekawości jak się potoczą losy moich książkowych gołąbeczków. Nie zauważyłam nawet kiedy utożsamiłam się z bohaterami! Co tu dużo mówić- zdobyli moje serce i chyba trochę sobie w nim pomieszkają.

Tak jak w poprzedniej części mamy do czynienia z fenomenalnie wykreowanym wątkiem romantycznym. Jest on napisany z ogromną precyzją, autorka knuje wiele intryg, przez co nie znamy strony, kiedy zostaniemy po raz kolejny zaskoczeni jakąś tajemnicą, która na naszych oczach wychodzi na światło dzienne. Do tego ten język! Ach, wspaniale stylizowany na epokę Tudorów, delikatny i wytowrny, do bólu przepełniony emocjami. Eve Edwards pokazuje jak pięknie można się bawić słowem, jak można wykorzystać literki i stworzyć z nich oszałamiające dzieło. Każde słowo cieszyło me oczy, zdania wprawiały w zachwyt, akapity wywoływały szeroki uśmiech na mojej twarzy, po każdym rozdziale zbierałam szczękę z podłogi. I tak trwając w tej książkowej ekstazie znalazłam się na ostatniej stronie. I czar prysł. Wróciłam do szaro-burej rzeczywistości.

"Demony miłości" to przecudowna kontynuacja, która wprawi Was w osłupienie i zachwyt! Co więcej, historia jest spleciona z tomem pierwszym, razem tworzą zgraną całość. Lecz "Demony..." można również czytać bez znajomości poprzedniczki i raczej zrozumienie lektury nie sprawi Wam większych kłopotów.  I jedyne co mnie martwi to to jak bardzo emocjonalnie odebrałam tę książkę. Co prawda nie popłakałam sobie, lecz muszę przyznać, że łzy są tuzinkowe, przeciętne, wręcz stały się już nudne. Popłakać sobie mogę przy komedii romantycznej, przy książkach szukam czegoś mocniejszego. Czegoś, co działa jak narkotyk, czy butelka dobrej wódki. A w "Demonach miłości" to znalazłam. Więc polecam, polecam, polecam!

MOJA OCENA:
9/10

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu egmont!

12 komentarzy:

  1. Świetna recenzja, tak ładnie to wszystko opisałaś, ale książki raczej nie przeczytam, nie odnajduje się w tego typu opowieściach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Możliwe, że po nią sięgnę :)

    weronine-library.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Przede mną pierwsza część, ale może skuszę się na obie, skoro są takie dobre:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna recenzja nie pozostawiająca watpliwości

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałabym!

    http://po-uszy-w-ksiazkach.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetna recenzja Moniko - aż buchają z niej emocje i entuzjazm. :) Absolutnie muszę sięgnąć po tę serię, gdyż uwielbiam czasy Tudorów. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Pierwsza część przede mną :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Po Twojej recenzji, chętnie sięgnę po tą pozycje :D

    zapraszam do siebie: http://zwolaa-books.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Czekam na przesyłkę od Egmontu. Już nie mogę się doczekać!:)

    OdpowiedzUsuń
  10. nie ciągnie mnie jakoś do tej serii, w ogóle książki Egmontu mi się jakoś przejadły :(

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie jestem zaciekawiona takimi książkami, więc odpuszczę :)

    OdpowiedzUsuń