Cora Carmack nie pisze niezwykle dobrze, lecz robi to na tyle znośnie, że z radością śledzę jej pisarską karierę. Dlatego, kiedy w grudniu poprzedniego roku, dostrzegłam nową książkę upstrzoną nazwiskiem Carmack na okładce wiedziałam, że muszę ją dostać w swoje łapki. Z nieskrywaną radością, uśmiechnięta jak nigdy dotąd, pewnego popołudnia kliknęłam dobrze znane mi logo "buy with one click". I rozpoczęłam swoją własną, literacką drogę krzyżową.
Zapowiadało się przegenialnie. Specyficzny, bardzo zabawny styl pisania Carmack w połączeniu z wartką akcją, wątkami miłosnymi i mitologicznymi - to mogło być to. Ale... ale nie było. Wątek mitologiczny został ograniczony do kilku zdań i rozdziału końcowego, natomiast wątek romansu rozwinięto do szmatławego opowiadania erotycznego, które zajmowało prawie całą objętość książki.
Kalli - z pozoru super seksowna studentka. Tak naprawdę nazywa się Kalliope i jest grecką, nieśmiertelną muzą, której zadanie na ziemi ogranicza się do inspirowania młodych artystów. W związku ze swoją pracą, Kalli jest zobowiązana do randkowania jedynie z przyszłymi literatami, gwiazdami rocka i innymi ludźmi kultury. Lecz kiedy na horyzoncie - a dokładniej w spożywczym na rogu - pojawia się Wilder z uroczą siostrzyczką, życie Kalli nabiera niezwykle ryzykownego tempa. Czy dziewczyna zaryzykuje i zdoła pokochać zwykłego śmiertelnika?
Było zabawnie. Rzadziej niż częściej, ale jednak trochę się pośmiałam. Niemniej jednak po Corze Carmack spodziewałam się więcej. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to napiszę, ale polskie tłumaczenia są lepsze niż oryginalne wersje książek Amerykanki. Powiedzmy sobie szczerze - oprócz tej niezwykłej łatwości polegającej na wplątywaniu dowcipów i śmiesznych sytuacji w akcję powieści, Carmack posiada wszystkie możliwe pisarskie niedyspozycje. Momentami "Inspire" było jedynie zlepkiem przypadkowo zestawionych ze sobą zdań, które kompletnie nie miały sensu. Sytuacji nie poprawia fakt, że książka pisana jest z perspektywy Kalli i Widera. Niestety Autorka nie poradziła sobie z tym zabiegiem - niektóre kwestie poznajemy od obydwu bohaterów, inne wątki zostały zbyte do kilku zdań. Przeskoki w fabule irytowały, a w całości ciężko było dopatrzyć się spójności. Błędy gramatyczne, składniowe, interpunkcyjne tak bardzo rzucały się w oczy, że nawet ja - osoba, która język angielski dopiero przyswaja - bez problemu je zauważyłam.
Pokuszę się o stwierdzenie, że "Inspire" jest sztampowym erotykiem. I to nie takim, w którym sceny erotyczne dodają lekturze smaczku i ładnie ją dopełniają. W przypadku najnowszej książki Cory Carmack seks definiuje całą akcję i nieudolnie próbuje ją zastępować. I tak, jak na około dwudziestym procencie Wilder (ludzki wybranek naszej muzy) i Kalli rozpoczęli wspólne zabawy, tak na około osiemdziesiątym piątym procencie - z małymi przerwami pomiędzy - skończyli uprawianie miłości. W międzyczasie, oczywiście, bohaterka miała swoje rozterki i problemy, które były tak głupie i sztucznie napisane, że pozwolę sobie o nich nie wspominać. "Isnpire" składa się z prawie samych scen erotycznych, które irytują i - na dłuższą metę - meczą Czytelnika.
W związku z nietypowym doborem akcji, ciężko mi było utożsamić się z bohaterami. Tak naprawdę po skończonej powieści persony wciąż były dla mnie papierowymi ludzikami, które egzystują tylko i wyłącznie w tym utworze. Wybranek Kalli, czyli Wilder, miał szansę na zdobycie mojej sympatii, lecz każdy rozdział pisany z jego perspektywy był przepełniony miłosnym bełkotem, który jest tak charakterystyczny dla zakochanych po uszy trzynastolatek. Mało tego - bohater, którego imię w wolnym tłumaczeniu brzmi "dzikszy" z całą pewnością nie jest w stanie mi niczym zaimponować.
Wbrew pozorom zakończenie "Inspire" mi się spodobało.Chyba nawet na tyle, że w bliżej nieokreślonej przyszłości sięgnę po kontynuację. Choć lektura pierwszego tomu była niekończącą się drogą przez mękę, to i tak dam Corze Carmack jeszcze jedną szansę. Niemniej jednak, niech nikogo ta zapowiadająca się ciekawie fabuła nie zmyli! "Inspire" to zlepek erotycznych fantazji pisanych przez młodą grafomankę, która po raz kolejny, na fali sukcesu swojej poprzedniej serii, postanowiła zabawić się w pisarkę. Tym razem w autorkę fantasy. Cóż - "nie wyszło" to najdelikatniejsze określenie, jakie przychodzi mi do głowy.
Zapowiadało się przegenialnie. Specyficzny, bardzo zabawny styl pisania Carmack w połączeniu z wartką akcją, wątkami miłosnymi i mitologicznymi - to mogło być to. Ale... ale nie było. Wątek mitologiczny został ograniczony do kilku zdań i rozdziału końcowego, natomiast wątek romansu rozwinięto do szmatławego opowiadania erotycznego, które zajmowało prawie całą objętość książki.
Kalli - z pozoru super seksowna studentka. Tak naprawdę nazywa się Kalliope i jest grecką, nieśmiertelną muzą, której zadanie na ziemi ogranicza się do inspirowania młodych artystów. W związku ze swoją pracą, Kalli jest zobowiązana do randkowania jedynie z przyszłymi literatami, gwiazdami rocka i innymi ludźmi kultury. Lecz kiedy na horyzoncie - a dokładniej w spożywczym na rogu - pojawia się Wilder z uroczą siostrzyczką, życie Kalli nabiera niezwykle ryzykownego tempa. Czy dziewczyna zaryzykuje i zdoła pokochać zwykłego śmiertelnika?
Było zabawnie. Rzadziej niż częściej, ale jednak trochę się pośmiałam. Niemniej jednak po Corze Carmack spodziewałam się więcej. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to napiszę, ale polskie tłumaczenia są lepsze niż oryginalne wersje książek Amerykanki. Powiedzmy sobie szczerze - oprócz tej niezwykłej łatwości polegającej na wplątywaniu dowcipów i śmiesznych sytuacji w akcję powieści, Carmack posiada wszystkie możliwe pisarskie niedyspozycje. Momentami "Inspire" było jedynie zlepkiem przypadkowo zestawionych ze sobą zdań, które kompletnie nie miały sensu. Sytuacji nie poprawia fakt, że książka pisana jest z perspektywy Kalli i Widera. Niestety Autorka nie poradziła sobie z tym zabiegiem - niektóre kwestie poznajemy od obydwu bohaterów, inne wątki zostały zbyte do kilku zdań. Przeskoki w fabule irytowały, a w całości ciężko było dopatrzyć się spójności. Błędy gramatyczne, składniowe, interpunkcyjne tak bardzo rzucały się w oczy, że nawet ja - osoba, która język angielski dopiero przyswaja - bez problemu je zauważyłam.
Pokuszę się o stwierdzenie, że "Inspire" jest sztampowym erotykiem. I to nie takim, w którym sceny erotyczne dodają lekturze smaczku i ładnie ją dopełniają. W przypadku najnowszej książki Cory Carmack seks definiuje całą akcję i nieudolnie próbuje ją zastępować. I tak, jak na około dwudziestym procencie Wilder (ludzki wybranek naszej muzy) i Kalli rozpoczęli wspólne zabawy, tak na około osiemdziesiątym piątym procencie - z małymi przerwami pomiędzy - skończyli uprawianie miłości. W międzyczasie, oczywiście, bohaterka miała swoje rozterki i problemy, które były tak głupie i sztucznie napisane, że pozwolę sobie o nich nie wspominać. "Isnpire" składa się z prawie samych scen erotycznych, które irytują i - na dłuższą metę - meczą Czytelnika.
W związku z nietypowym doborem akcji, ciężko mi było utożsamić się z bohaterami. Tak naprawdę po skończonej powieści persony wciąż były dla mnie papierowymi ludzikami, które egzystują tylko i wyłącznie w tym utworze. Wybranek Kalli, czyli Wilder, miał szansę na zdobycie mojej sympatii, lecz każdy rozdział pisany z jego perspektywy był przepełniony miłosnym bełkotem, który jest tak charakterystyczny dla zakochanych po uszy trzynastolatek. Mało tego - bohater, którego imię w wolnym tłumaczeniu brzmi "dzikszy" z całą pewnością nie jest w stanie mi niczym zaimponować.
Wbrew pozorom zakończenie "Inspire" mi się spodobało.Chyba nawet na tyle, że w bliżej nieokreślonej przyszłości sięgnę po kontynuację. Choć lektura pierwszego tomu była niekończącą się drogą przez mękę, to i tak dam Corze Carmack jeszcze jedną szansę. Niemniej jednak, niech nikogo ta zapowiadająca się ciekawie fabuła nie zmyli! "Inspire" to zlepek erotycznych fantazji pisanych przez młodą grafomankę, która po raz kolejny, na fali sukcesu swojej poprzedniej serii, postanowiła zabawić się w pisarkę. Tym razem w autorkę fantasy. Cóż - "nie wyszło" to najdelikatniejsze określenie, jakie przychodzi mi do głowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz