piątek, 3 kwietnia 2015

"Coś do ocalenia" Cora Carmack

















Mimo tylu pięknych, pełnych patosu ksiąg na półkach, które można zaliczyć do tych ambitnych lektur, sprawiających, że jestem taka ynteligenta, ja często sięgam po szmatławce z gatunku New Adult. Gorąco wierzę, że kiedyś, kiedy już będę wyższą bułkową i nie stać mnie będzie na drewno do kominka, te książki doskonale się sprawdzą jako podpałka. Ale na razie jestem młoda, piękna i beztroska. Czytająca lektury z gatunku New Adult.

Muszę przyznać, że moja całkiem udana znajomość z Corą Carmack zawisła na włosku po tragicznym "Inspire". Mimo wszystko nie mogłam odpuścić sobie zapoznania się z ostatnim tomem serii "Coś do...". Ta seria może nie prezentuje szalenie wysokiego poziomu, ale jest na pewno lepsza niż zmutowany paranormal romance. Dlatego kilka tygodni temu wzięłam do ręki całkiem zgrabnie wydane "Coś do ocalenia" i spędziłam miłe popołudnie pełne romantycznych uniesień. 

W ostatnim tomie serii czeka nas podróż do Europy. Razem z najlepszą przyjaciółką Bills - Kelsey wyruszamy w podróż szlakami największych imprez w europejskich miastach. Ta szalona, z pozoru idealna dziewczyna, też walczy ze swoimi demonami. Tyle tylko, że potrafi je dobrze ukryć. W Europie przeżywa przygody, żyje chwilą i poznaje ludzi. Lecz jej eskapada nabiera zupełnie innego wymiaru w chwili, kiedy  pewnej gorącej nocy spotyka Hunta. To będzie wakacyjny romans czy może coś więcej?

Serio Cię to ciekawi?

Bo mnie w sumie nie.  "Coś do ocalenia" czytało się miło i szybko, ale lektura była bardzo przewidywalna. Gdybym tylko Cię wtajemniczyła w relację Kelsey z rodzicami, już byś wiedział - mój mądry Czytelniku - kim był Hunt. Carmack niczym nie zaskoczyła czytelnika, stworzyła po prostu banalną opowiastkę w wakacyjnym klimacie buntu, miłości i życia chwilą.

Ale właśnie taką mieszankę większość z nas lubi. Ja też. Tego typu książki czyta mi się lekko i przyjemnie, a biorąc pod uwagę całkiem dobry styl pisania Cormack, to wrażenie zostaje spotęgowane kilkukrotnie. Do tego stopnia, że wciągnęłam się w wykreowaną historię, zapomniałam o rzeczywistości, a losy bohaterów uznałam za frapujące. Ba! Nawet polubiłam postacie. Zakochałam się w Huncie, a Kelsey, z którą utożsamiałam od pierwszego tomu, wcale mi nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie - idealnie wpasowała się w klimat przedstawionej historii.

Z "Coś do ocalenia" spędziłam kilka bardzo przyjemnych godzin. Zrelaksowałam się i wciągnęłam w historię na tyle, że jej banalność nie przeszkadzała mi tak mocno. "Coś do ocalenia" ocaliło moją znajomość z Corą Carmack. Wybaczyłam Autorce wszystkie grzechy, jakie popełniła w "Inspire". Uważam, że historia Kelsey i Hunta zakończyła dobrym akcentem całą trylogię. Seria "Coś do..." z pewnością nie była najlepsza pod słońcem, a Cora Carmack nie dorasta Hoover do pięt, jednakże miło spędziłam z tymi powieściami czas, a pierwszy tom - "Coś do stracenia" zapisał się w mojej pamięci. Mimo tego, że rynek wydawniczymi jest zasypywany różnościami z gatunku New Adult, warto zwrócić uwagę na tę serię. Ja nie żałuję czasu poświęconego tym książkom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz