sobota, 5 października 2013

"Q. Ponadczasowa historia miłosna" Evan Mandery

„Najlepszy czas to teraźniejszość.”

Miłość. Jest to taka wyjątkowa relacja o której wszyscy mówią i piszą, piszą i mówią. I tak w kółko, na okrągło o tym samym, przez setki i tysiące lat. On ją kocha, ona go nienawidzi, ona darzy go niezwykłym uczuciem, on traktuje ją jak powietrze. On jest szlachcicem, ona zubożałą mieszczanką. On kocha ją, ona kocha jego, lecz jedno z nich choruje na śmiertelną chorobę, zginęło na wojnie, w porywach rodzice przeszkadzają zakochanym. Zarówno los jak i samo życie pisze dla nas wiele scenariuszy owego uczucia. Kto wie, może kiedyś jeden z nich dosięgnie i nas?

Q? Co to jest? Literka, której w języku polskim praktycznie nie używamy, oczywiście. Nie trzeba być geniuszem, żeby odpowiedzieć  na to pytanie. Lecz w książkowej rzeczywistości wykreowanej przez Evan Mandery, Q jest… kobietą, której pełne imię brzmi Quentina Elizabeth Deveril. Cóż, pozostańmy może przy zdrobnieniu. Q kocha pewnego mężczyznę, on też ją kocha wskutek czego zamierzają wziąć ślub. Niespodziewanie przyszły małżonek kobiety spotyka pewnego dziwnego pana i… cały proces zamążpójścia mocno się komplikuje.


„Każda piosenka została już zaśpiewana, każdy obraz namalowany, a historia opowiedziana. Jedyne, co warto zrobić, to zaśpiewać, namalować lub opowiedzieć to samo równie dobrze lub lepiej.”

Notki o autorze tym razem nie znajdziecie, bo opis pisarza, jaki znalazłam na lubimy czytać jest wyjątkowo suchy i bezpłciowy. Aż ciśnie mi się na usta określenie: jak sam autor. I choć wiem, że to nie przystoi młodej damie obrażać innych, zwłaszcza starszych to… to nie mogę się powstrzymać i parę słówek Wam skrobnę.  Trzeba być naprawdę facetem bez jaj, jakimś wyrzutkiem społecznym, który jest kompletnie oderwanym od rzeczywistości, pięcioletnim dzieciaczkiem, żeby napisać tak denną, przewidywalną do bólu, bezsensowną powieść. Mam dalej wymieniać? Pozwólcie, że oszczędzę Wam bólu.  Już wystarczy, że moje serce pęka z rozpaczy, udręki i bezsilności, bo oto zetknęłam się z kolejnym bardzo słabym średniakiem i książką, która gdyby nie istniała to w sumie nikt by na tym nie ucierpiał. Ale do rzeczy, Kochani, do rzeczy. Co mnie w tej książce tak irytowało? Oj wiele rzeczy, uwierzcie. Sprawa pierwsza: powtarzalność fabuły. Ja rozumiem, że nie każdy ma głowę pełną pomysłów, lecz skoro tych pomysłów nie ma to po co brać się za pisanie książki? Tak mniej więcej do połowy akcji było względnie znoście, ogólny poziom utrzymywał się na poziomie toaletowej lektury, czyli dało się to zdzierżyć-  bardzo dobry trening dla osób z nerwicą! Ćwiczenie cierpliwości i spokoju, czyli czytaj i staraj się nie rozrywać kartek, ani nie wyrzucać książki (choć w tym przypadku  słowo ‘książka’ nie chce mi przejść przez usta i traktuję je duuużym cudzysłowem)- efekt gwarantowany. Polecam. Natomiast, jeżeli chodzi o drugą połowę to naprawdę nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać. Strona do strony wszystko było podobne, działo się dokładnie to samo tylko w innych okolicznościach. Tego nie da się opisać, to po prostu trzeba zobaczyć.  Oczywiście grozi to dużym ryzykiem, może pomrzeć z nudów, ale… ale zabronić Wam nie mogę. Więc róbta co chceta!

Czy jest sens pisać więcej? Czyż poprzedni akapit nie skazał tej książki na całkowitą porażkę? Ależ skazał, ale jeszcze sobie pomarudzę, bo jak zauważyłam parę chwil temu marudzenie po prostu poprawia mi nastrój. To chyba jedyny plus recenzowania słabych książek. Akcji poświęciłam już wystarczająco dużo słów, zresztą zbędnych, bo jakby się tak dobrze zastanowić to ten, kto chcę przeczytać tę książkę i tak ją przeczyta, kto nie chce ten nie przeczyta i muszę przyznać, że ten drugi typek jest na wygranej pozycji. Przejdę teraz do bohaterów, którzy… którzy w sumie są równie nijacy co cała książka. Sam narrator i główny bohater jest po prostu głupi, mimo że trochę już żyje, owego życia nie potrafi pojąć i zrozumieć na tyle dobrze, ażeby móc normalnie funkcjonować. Wkurzał mnie (bo określenie ‘irytował’ jest stanowczo zbyt delikatne) tak bardzo, że zasłużył sobie na pierwsze miejsce w moim rankingu nielubianych bohaterów! Gratuluję i zapewniam, że to nie lada osiągnięcie. Jedynym światełkiem w tunelu, jeżeli chodzi o postaci (za chwilę przekonacie się, że jednak były inne zalety) była Q- mądra, podświadomie wyczuwam, że piękna, jakby anielska… Jako jedyna w całej tej chmarze wyróżniała się osobowością.

A jednak znalazłam zalety. Jakby się tak dobrze zastanowić są one bardzo ważne, więc oczywiście cieszę się, że nie jestem zmuszona spisać tej książki na straty. To, co mnie w „Q. Ponadczasowej historii miłosnej.”  ujęło to to, że cała opowieść jest niezwykle delikatna, jakby opowiadał ją jakiś anioł. Oczywiście, ma to związek z tym, że autor to ciota, lecz zapomnijmy na chwilę o tych brzydkich określeniach i po prostu cieszymy się tym nietypowym klimatem i anielskim nastrojem, który niezwykle rzadko zdarza się w powieściach. Kolejnym atutem jest morał z całej historii: bez względu na wszystko co zrobimy nie mamy wpływu na bieg czasu, a nasz wybór nigdy nie będzie w stu procentach słuszny i prawidłowy. Trzeba żyć pełnią życia i korzystać ze wszystkich dóbr, póki jeszcze ma się siły, zdrowie i chęci. I na tym zakończymy nasze rozważania. Koniec…


MOJA OCENA:
5/10 lub 3/6

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater!

10 komentarzy:

  1. Nie przepadam za przeciętnymi książkami, tą raczej sobie odpuszczę;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubię powtarzalności fabuły, więc to książka nie dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja podziękuję. Wolę coś lepszego, a nie przeciętnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam okazje przeczytać tę książke, ale było to dość dawno temu no i wielu rzeczy nie pamiętam, ale raczej bym polecała :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem dokładnie tego samego zdania co wyżej. Nic dodać nic ująć.Odpuszczę sobie tę pozycję. Jakoś niespecjalnie do mnie przemawia.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Haha, Gagat, uwielbiam jak jedziesz po książkach! <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Choć znalazłaś pozytywy, Twoja recenzja uświadomiła mi, że ta lektura nie jest dla mnie

    OdpowiedzUsuń
  8. Na razie sobie daruję, ale kiedyś się skuszę... Coś mnie ciągnie...

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo dobrze zrobiona stronka. Powodzenia!
    :)

    Check out my web page reklama w necie

    OdpowiedzUsuń